Quantcast
Channel: Pejzaż Horyzontalny | Rzepka
Viewing all 408 articles
Browse latest View live

Podróż w nieznane

$
0
0
Tak zwany próg bezpieczeństwa finansów państwa został właśnie przekroczony, i media prorządowe radośnie ogłaszają kolejny sukces. Medialnie okazało się też, że właściwie te progi to wprowadzili jacyś ludzie, którzy kompletnie na finansach się nie znają. I dopiero nasz super ekonomista Vincent Rostowski usuwa te kłody spod nóg Polski i teraz to się dopiero rozpędzimy.

Boję się takich rozpędów, ponieważ niedawny wypadek szybkiej kolei w Hiszpanii dowodzi, że przekraczanie zdroworozsądkowych granic prędkości prowadzi do katastrofy. Niestety mam wrażenie, że rozpędzamy się już do granic możliwości, a ostry zakręt tuż tuż.

Cóż takiego się stało od grudnia ub. roku, gdy to minister finansów zapewniał, że ten budżet jest idealny? Cóż się takiego stało, że minister dziś proponuje wyłączenie bezpieczników (progów bezpieczeństwa) i puszczenie pociągu o nazwie Polska z prędkością kolizyjną i do tego po ślepym torze?

Wszystko to dowodzi, że finanse państwa są w kompletnej rozsypce. No, ale o tym chyba nikogo przekonywać nie trzeba.

Tomasz Połeć

ilustracja: Rzepka




Uczestnicy Powstania Warszawskiego o Lechu Kaczyńskim

$
0
0
Dwa dni po tragedii smoleńskiej, w telewizyjnym reportażu, uczestnik Powstania Warszawskiego Eligiusz Bruliński  ze zgrupowania „Golski” wspominając śp.  Lecha Kaczyńskiego mówił:

- Zajął się tym ( budową Muzeum PW – przyp. mój) Kaczyński, prezydent Warszawy. I wydawało się to nieprawdopodobne żeby z elektrowni tramwajowej zrobić muzeum. Jak się wejdzie do środka to widać resztę pieców, jakichś tam urządzeń technicznych, bo tam była kotłownia, no i elektrownia. No, to co zrobił… Gdyby tylko to zrobił, nic więcej, to należała mu się chwała za to. Muzeum jest na światowym poziomie...

Nieme kino

$
0
0
Żyjemy  naprawdę w ciekawych czasach i jeśli ktoś nie ma rąk związanych układem, może się naprawdę wiele nauczyć. Oto na przykład, po 15 latach śledztwa aż dwie prokuratury wniosły oskarżenia w sprawie zabójstwa generała Papały. Wydawało się, że bandytom nic już nie pomoże. I co? Pomogło! Co? Prokuratura. Sąd obśmiał oba oskarżenia i uniewinnił bandytów.

Poseł Szejnfeld komentując to wydarzenie powiedział, że trzeba koniecznie stworzyć system kontroli parlamentarnej nad prokuraturą, ponieważ w obecnym kształcie prokuratura sobie nie radzi. A jeszcze niedawno ten sam poseł wychwalał pomysł pełnej niezależności tej instytucji. Znów się okazało, że pomysły rządzących są oderwane od rzeczywistości.

Po kompromitacji ze śledztwem w sprawie porwania Olewnika, to największa wpadka organów ścigania. Tym większa, że zamordowano wtedy generała policji. Myślę, że w normalnym kraju sprawcy i zleceniodawcy takiej zbrodni dawno siedzieliby w więzieniach.
Celowo użyłem słów „normalny kraj”. U nas nadal trwa nieme kino. Niestety żałosne.

Tomasz Połeć

"Mrówki w płonącym ognisku" - książka Teresy Oleś-Owczarkowej

$
0
0

Wędrówka po świecie dzisiaj zapomnianym, ale zapraszającym do zatrzymania się w biegu, spojrzenia w gwiazdy, a także w głąb siebie... 

Tytuł odnosi się do zderzenia życia i żywiołu ognia. Jest wyrazem gorzkiej nadziei, której mrówki w płonącym ognisku nie tracą. Symboliczna wymowa mrówki jest głębsza wobec ogarniającego nas ognia wojen, a nade wszystko naukowej zabawy z możliwością nieobliczalnych skutków i  katastrofy.

MRÓWKI W PŁONĄCYM OGNISKU to zatrzymane w czasie pewne miejsce na ziemi wraz z jego mieszkańcami, którzy zbyt długo wstydzili się swojej wiejskości i są obciążeni kompleksem gorszości. Autorka ukazuje znaną jej wieś powojenną, a także zachodzące na niej zmiany, które powodują, że miejsce to nie jest już wsią, ale jeszcze długo nie będzie miastem. 
Opisywana wieś pracuje, cierpi i bawi się. Ludzie planują małżeństwa - czasem z egoistycznych i materialnych pobudek – wychowują dzieci, pomagają sobie, nieraz się okradają, mają swoje ambicje i słabości. Po prostu żyją. 
Przytaczane zwroty językowe i śpiewane kiedyś piosenki, zderzane są z dzisiejszym wirtualnym światem, w którym obowiązują już inne zasady.
Świat opisywany przez Autorkę jest dzisiaj niemodny, często zapomniany, ale mody mijają, a życie toczy się nadal i dlatego warto czasem zatrzymać się na chwilę, spojrzeć w gwiazdy, a potem także w głąb siebie. 

TERESA OLEŚ - OWCZARKOWA z wykształcenia psycholog, publikowała na łamach „Gościa Niedzielnego” i w innych pismach głównie na Śląsku. Debiutowała powieścią „Rauska”. Książka „Mrówki w płonącym mrowisku”, mimo że z realizmem ukazuje dawne życie na wsi, jest metaforą symbolicznego obrazu życia na Ziemi.

Opis i okładka - Wydawnictwo M

Szerokość nie-geograficzna

$
0
0

Otóż powiem szczerze, że sam nie wiem, jak mam się w Polsce zachowywać. Dlaczego? Bo jeśli słyszę z ust najwyższych władz co chwila nawoływania do łamania podstawowych obowiązków, to nie bardzo wiem, gdzie mieszkam. 

Ale po kolei. Najpierw było nawoływanie do zabierania babciom i dziadkom dowodów osobistych. Żeby nie mogli spełniać swego obowiązku obywatelskiego - głosowania. W rozumieniu polskiego prawa jest to nakłanianie do przestępstwa. 

Następnie namawiano do niepłacenia abonamentu na telewizję publiczną, ponieważ jest to ukryty podatek, i to też robili przedstawiciele już władz. Szkoda, że nie namawiano do niepłacenia mandatów z fotoradarów, których ostatnio przybyło tysiące. Faktem jest, że i namawianie do unikania podatków, też nie jest za bardzo zgodne z prawem. 

A teraz najwyższe władze namawiają do bojkotu referendum, a więc ewidentnie demokratycznej formy funkcjonowania państwa (chodzi o referendum w Warszawie). 
Jeśli ktoś potrafi wytłumaczyć, w jakiej kolonii żyjemy - będę naprawdę wdzięczny, ponieważ ani klimat, ani szerokość geograficzna nie są w stanie tego wytłumaczyć. Pojęcia nie mam, w jakim kraju żyję! 

Tomasz Połeć


Ale Meksyk!

$
0
0
W kołach zbliżonych do kwadratów mówi się, że po wydarzeniach na gdyńskiej plaży niepewny jest los rzecznika komendanta głównego policji. Najwyraźniej nie dotarł do niego sms o treści: „Zadymę spowodowali kibice, którzy zaatakowali meksykańskich marynarzy niczym pijani we mgle. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił.”

 Nie sposób również nie zauważyć, iż zbytnie fraternizowanie się Lecha Wałęsy z Jaruzelskim i Kiszczakiem spowodowało, że były prezydent wszedł w ich buty i chce teraz żeby pałować związkowców i strzelać do kibiców.

Ale Meksyk! A może nawet Egipt...


 Oświadczenie Stowarzyszenia Kibiców Ruchu Chorzów "Niebiescy"w sprawie zajść, do jakich doszło na gdyńskiej plaży 18.08.2013 r.

Seans na dziś: Rudy, Alek, Zośka

$
0
0
Dziś mija 70 lat od śmierci Tadeusza Zawadzkiego "Zośki", harcmistrza, podporucznika Armii Krajowej, jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego "Kamienie na szaniec". Zginął 20 sierpnia 1943 roku w czasie ataku na strażnicę Grenzschutzu we wsi Sieczychy pod Wyszkowem.

O filmie: Trzej przyjaciele - bohaterowie "Kamieni na szaniec" Aleksandra Kamińskiego. Jan Bytnar - Rudy: młodzieniec szalenie inteligentny, o rozległych zainteresowaniach, geniusz matematyczny obdarzony niespotykanym talentem konstruktorskim; wbrew pseudonimowi złocistowłosy. Maciej Aleksy Dawidowski - Alek: chłopak niesłychanie wrażliwy, bardzo dobry, zawsze gotów nieść pomoc; wysoki, wysportowany, na zdjęciach wygląda jak brunet, ale jego piękne włosy były jasne i coś jasnego było w całej jego postaci. Tadeusz Zawadzki - Zośka: prawy, zdecydowany, odważny, urodzony wódz obdarzony charyzmą; bardzo przystojny, zawsze starannie ubrany, z charakterystycznym półuśmiechem na miłej twarzy. Ten pierwszy zmarł w kwietniu 1943 r. w wyniku obrażeń doznanych podczas przesłuchań w al. Szucha. Ten drugi zmarł tego samego dnia, wskutek ran odniesionych w słynnej akcji pod Arsenałem, zorganizowanej, by wyrwać Rudego z rąk Niemców. Trzeci z przyjaciół zginął w kilka miesięcy później, ugodzony kulą w serce w czasie zdobywania niemieckiego posterunku granicznego w Sieczychach. Mieli zaledwie po 22 lata. Spoczywają pod brzozowymi krzyżami w kwaterze Szarych Szeregów na warszawskich Powązkach.

Film opowiada o ich zbyt krótkim życiu i o tym, co ich ukształtowało. Na początku były to domy rodzinne, potem Liceum im. Batorego i 23. Warszawska Drużyna Harcerska - słynna "Pomarańczarnia", w której aktywnie działali. Dalej przedmiotem filmowej opowieści staje się czas wojny. Ciężka praca, studia na tajnej politechnice, nauka w szkole podchorążych, udział w akcjach Grup Szturmowych Szarych Szeregów, a także pierwsze miłości. I wreszcie chwile ostatecznych pożegnań. Autorki filmu wykorzystały zdjęcia archiwalne, zapiski i listy bohaterów, fotografie z rodzinnych albumów. Przed kamerą wspominają ich przyjaciele i przełożeni z Szarych Szeregów, siostry Rudego i Zośki i nieżyjąca już dziś matka Rudego - matula polskich harcerzy.



http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/4217776

Może być dobrze

$
0
0
Jak się okazuje, Polska będzie miała jedne z najszybszych pociągów na świecie - Pendolino. Rzeczywiście pociąg należy do najnowocześniejszych i może pędzić z prędkościami, które się w głowie nie mieszczą. Tylko, że nasza kolej nie dysponuje odpowiednią infrastrukturą, aby ta maszyna mogła bezpiecznie jeździć. I w ten sposób po raz kolejny wydano miliardy na coś, co zupełnie się w naszym kraju nie sprawdzi.

Pomijam już taki drobiazg, że Pendolino kompletnie nie nadaje się do naszego klimatu, ponieważ zwyczajnie w srogą zimę (a tych nam ostatnio nie brakuje) jeździć nie będzie. Pomijam i to, że Pendolino na miejsce pokazu musiała przyciągnąć nasza sprawdzona „spalinówka”. Radość jest, minister Nowak zrobił sobie ładne zdjęcia w ładnym sprzęcie i jest sukces.

Mam takie nieodparte wrażenie, że Polska to taki fajny kraj, w którym naprawdę może być dobrze. I to „może być dobrze” trwa już od długiego czasu, a my, obywatele, wciąż mamy nadzieję, że będzie dobrze.
Pamiętajmy - nadzieja umiera ostatnia.
Tomasz Połeć



Politycy i gangsterzy

$
0
0
O związkach polityków z gangsterami mówi się w Polsce od lat. Szczególnie w latach 90. mafiosi mogli czuć się niemal bezkarni, rozkręcając na niespotykaną skalę swoje bandyckie interesy. Wśród nich pojawiali się ludzie w białych kołnierzykach – politycy i biznesmeni. Żyli w swoistej symbiozie, jedni wspomagając drugich. Można ponoć było wówczas kupić list żelazny, łaskę prezydenta, czy w ogóle wolność.

Przed laty w „Expressie Wieczornym” pisałem o wielu takich historiach, gdzie  polityka i przestępczość często stanowiły jedność. Wtedy mówiło się niemal oficjalnie, że pierwszy milion trzeba ukraść. I ci, którzy mogli, kradli na potęgę.
Czy rzeczywiście ten czas już minął i politycy trzymają się z dala od bandytów? 
Obawiam się, że tak nie jest. Pewnie jest nawet jeszcze gorzej? Utwierdziła mnie w tym lektura reportażu „Byłam dziewczyną mafii” w aktualnym wydaniu „Reportera”. Poraża on informacjami o wzajemnych związkach świata przestępczego i polityków.
Wizyty byłych premierów i innych znanych polityków w burdelach prowadzonych przez mafiosów, wspólne bankiety, orgie. Czy też doradzanie bandytom, jak uniknąć kary lub jak zrobić dobry biznes na granicy prawa. To niestety  jest świat realny a nie tania opowieść kryminalna.
Takim ludziom od czasu do czasu oddajemy władzę nad naszym krajem. Bywalcom burdeli, kumplom morderców i handlarzy narkotyków. Ich ideologia, to biologia – napić się, nażreć, naćpać, poużywać sobie...
„Tylko jedno im w głowie: fotele, serdele i burdele...” – grzmiał na przedwojennych polityków marszałek  Józef Piłsudski.
Jak widać, współczesne elity polityczne mają te same priorytety.
Janusz Szostak


Felieton ukazał się w najnowszym numerze magazynu kryminalnego REPORTER. Od dziś w sprzedaży.


Zabić generała

$
0
0
31 lipca tego roku Sąd Okręgowy Warszawie uniewinnił podejrzanych o nakłanianie do zabójstwa Marka Papały, Ryszarda Boguckiego oraz Andrzeja Z. „Słowika”. Śledztwo trwało 15 lat i brnęło już w ślepe zaułki, powstało 11 różnych hipotez, przesłuchano dziesiątki świadków. W sprawie ponoć „priorytetowej” dla kolejnych ekip rządzących.


Hotel Marina w Gdańsku. To tam w kwietniu 1998 roku Edward M. miał spotkać się z m.in. Arturem Zirajewskim „Iwanem”, Nikodemem Skotarczakiem „Nikosiem”, który to na spotkanie zaprosić miał również Andrzeja Z. „Słowika”. Po co?

Biznesmen i gangsterzy

Rzekomo Edward M. szukał wykonawcy zabójstwa Marka Papały. Oferował 40 tysięcy dolarów. „Słowik” w tym czasie uznawany był za jednego z przywódców gangu pruszkowskiego. Jaki miałby w tym interes? M. mógł pomóc w warunkowym zwolnieniu z więzienia przyjaciela „Słowika” – Andrzeja K.  „Pershinga”. „Słowik”, za pomoc przy uwolnieniu „Pershinga”, miał znaleźć odpowiednią osobę do zabójstwa generała.
Edward M. to polonijny biznesmen, który od lat 70. prowadził interesy w Polsce. W wielu publikacjach występuje jednak jako współpracownik służb specjalnych PRL, następnie przejęty przez UOP. Przyjaźnił się z Markiem Papałą. Przed wyjazdem generała do Brukseli, zaprosił go do swego domu w Chicago, gdzie ten miał szlifować swój angielski. Papała był komendantem głównym policji do stycznia 1998 roku, następnie miał objąć funkcję oficera łącznikowego w Brukseli.
Gdy Edwarda M. aresztowano w 2002 roku  i postawiono mu zarzut spisku na życie Papały, po 24 godzinach został zwolniony. Po kilku dniach wyjechał do USA, zanim to jednak nastąpiło, zdążył jeszcze bawić w jednej z warszawskich restauracji z ówczesną śmietanką świata polityki i biznesu. Prokuratura warszawska nie przedstawiła wystarczających dowodów na spisek M. i gangsterów, oraz motywu, jakim miałby się polonijny biznesmen kierować. Wniosek ekstradycyjny sąd amerykański odrzucił. Między innymi dlatego, że rozpoznanie Edwarda M. było tendencyjne (jako jedyny spośród wybranych do rozpoznania osób miał wystąpić w czerwonej kurtce) i - jak uznał warszawski sąd – czynności te przeprowadzono niezwykle źle. Nie da się wytłumaczyć poziomu niekompetencji policji w trakcie okazania Mazura.
Kolejnym świadkiem w wersji warszawskiej jest niejaki „Iwan” – Artur Zirajewski. To na jego zeznaniach warszawska prokuratura oparła akt oskarżenia przeciw „Słowikowi”. „Iwan” miał być nakłaniany przez Andrzeja Z. „Słowika” do wykonania zlecenia zabójstwa Papały.
Zirajewski złożył zeznania dopiero w rok po zatrzymaniu (10 kwietnia 1999 roku). Za udział w gangu „płatnych zabójców” miał być skazany na wieloletnie więzienie - chcąc obniżyć karę - poszedł na współpracę i opowiedział o spotkaniu w hotelu Marina. W 2010 roku znaleziono go martwego w celi, śmierć miała nastąpić po zażyciu zbyt dużej dawki leków nasennych. Sąd warszawski poddał w wątpliwość jego zeznania, które miały ulegać wielokrotnym zmianom. W jednej z wersji wskazuje, iż on sam na zabójcę Papały wybrał rosyjskiego płatnego zabójcę, Siergieja S. Sąd, w ustnym uzasadnieniu wyroku zastanawiał się, dlaczego ta część zeznań Zirajewskiego została przez prokuraturę uznana za niewiarygodną? Dlaczego także Zirajewskiemu nie postawiono zarzutu o podżeganie do zabójstwa? Gdyby taki zarzut mu postawiono, cały akt oskarżenia, opierający się na jego zeznaniach, musiałby zostać odrzucony.

As biznesu killerem

„Nikoś” – czyli Nikodem Skotarczak, to kolejna postać tej niezwykłej układanki. Gangster z Gdańska, dla niektórych ojciec chrzestny polskiej mafii. To na jego zaproszenie miał się pojawić na spotkaniu z Mazurem Andrzej Z. „Słowik”. Miał wielu przyjaciół w wyższych sferach, lubił brylować na salonach. Zginął 24 kwietnia 1998 roku w gdyńskiej agencji towarzyskiej, prawdopodobnie z rąk „Pruszkowa”. Jarosław S. „Masa” twierdzi, iż niemożliwy byłby kontakt „Słowika” z „Nikosiem”, gdyż ten pierwszy nienawidził trójmiejskiego gangstera choćby za przyjaźń z „Wołominem”, z którym „Pruszków” prowadził wojnę. Zatem wspólne planowanie zabójstwa Papały – według Masy -  nie wchodziło w grę.
Ryszard Bogucki (zgodził się na ujawnienie nazwiska) to pierwszy z oskarżonych przez warszawską prokuraturę. Początkowo zajmował się legalnym biznesem, jest nawet laureatem nagrody Srebrnego Asa Polskiego Biznesu, co często podkreślał, także w trakcie obrony. Odsiaduje karę 25 lat więzienia za współudział w zabójstwie Andrzeja K. „Pershinga”. Oskarżony został o nakłanianie do zabójstwa gen. Papały oraz o obserwowanie miejsca zabójstwa (prokuratura wnioskowała o 15 lat). Miał - także na polecenie Mazura - szukać innego kontaktu do wykonania egzekucji na generale (tzw. cyngla). Wytypował w tym celu Zbigniewa G.
Przeciw Boguckiemu zeznał inny świadek koronny – Piotr W. ps. „Generał”, który od 2001 roku odbywał wyrok w Potulicach, a sąsiadem z celi obok był Ryszard Bogucki. Miał słyszeć rozmowę Boguckiego z osadzonym  Krzysztofem Ł., podczas której Bogucki chwalił się udziałem w zabójstwie „Niebieskiego P”. Jak później miał rozszyfrować Bogucki „Generałowi”, „Niebieski” bądź „Błękitny P” - to Papała. Sąd uznał to jednak za przechwałki Boguckiego, który w ten sposób próbował wzmocnić swoją pozycję w więzieniu. Bogucki nie ukrywał bowiem, że wróci do świata przestępczego, zatem budowanie wizerunku twardziela leżało w jego interesie.
Ważnym dowodem prokuratury warszawskiej, mającym poświadczać udział Boguckiego w zabójstwie Papały, są zeznania Małgorzaty Papały, jakoby na miejscu zabójstwa widziała Ryszarda Boguckiego.  Zeznania te podważył jednak sąd, czemu wtóruje adwokat Boguckiego.  – Od początku wierzyłem w niewinność  mojego klienta. Za długo jestem adwokatem, bym mógł z góry założyć wyrok uniewinniający, natomiast nie miałem wątpliwości, że taki wyrok zapaść powinien – komentuje mecenas Bartłomiej Piotrowski. I dodaje: - Uważam, że dowody stanowiące, że pan Bogucki w dniu zabójstwa generała Papały był gdzie indziej, są na tyle mocne, iż nie da się podważyć niewinności mojego klienta. W czasie dokonania zabójstwa był w Łodzi, na co ma świadków, a także wykaz połączeń telefonicznych.  Od początku też kwestionowałem zeznania pani Papały, jakoby to właśnie mojego klienta widziała na miejscu zdarzenia. Zresztą sąd w trakcie uzasadnienia wyroku, także dał wyraz swoim wątpliwościom, co do rozpoznania Ryszarda Boguckiego przez Małgorzatę Papałę.
Małgorzata Papała w dniu zabójstwa jej męża miała widzieć parę oddalającą się z miejsca przestępstwa. Jak zeznała żona generała, widziana przez nią para to osoby o blond włosach, a ich wiek oceniła na 20 – 30 lat. Po czterech latach (!) przedstawiono jej zdjęcia poglądowe – 8 lutego 2002 roku w mężczyźnie rozpoznała Boguckiego. Jednak zeznania Małgorzaty Papały nie pokrywają się z zeznaniami świadka koronnego Igora M. (wcześniej Ł.),  „Patyka”, który miał widzieć na miejscu zabójstwa właśnie Boguckiego. Ten jednak o żadnej kobiecie, z którą Bogucki miałby się z miejsca zdarzenia oddalać, nie wspominał. Bogucki nie jest ponadto blondynem, co podkreślił warszawski sąd. Kobieta nie została nigdy zweryfikowana. Jej portret wykonano także dopiero w 2002 roku.

Słowik leci na wolność

„Słowik” – Andrzej Z. (wcześniej Banasiak – Z. to nazwisko byłej żony), to jeden z liderów grupy pruszkowskiej (którego ostatecznie od tych zarzutów uniewinniono w 2012 roku). Obok Boguckiego, drugi z oskarżonych w sprawie o podżeganie do zabójstwa generała Papały. Uniewinniony w 1993 roku przez kancelarię prezydenta Lecha Wałęsy, kiedy ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Miało go to ponoć kosztować 150 tysięcy dolarów. Do dziś nie ustalono okoliczności tego uniewinnienia. Zajmował się m.in. handlem kokainą sprowadzaną z Kolumbii. Popierany przez „Pershinga”, szybko znalazł się w ścisłym kierownictwie pruszkowskim. Z zeznań Jarosława S. „Masy” rysuje się portret bezwzględnego zabójcy, stąd tak szybki awans w hierarchii grupy.
5 sierpnia wyszedł na wolność, oczyszczony z zarzutów podżegania do zabójstwa Papały.
- Biedny człowiek, tyle się wycierpiał – powiedziała mi znajoma „Słowika” podczas odczytywania przez sędziego Dobosza wyroku uniewinniającego 31 lipca  – To taki dobry człowiek, kochający ojciec.
- Czym się będzie teraz zajmował? – pytam.
- Na pewno w pierwszej kolejności będzie chciał się zająć synem (którego matka, a była żona „Słowika”, trafiła do aresztu w czerwcu br. – przyp. autorki) - rozczula się znajoma.
- Planowana jest jakaś feta powitalna? – pytam.
- Nic nie wiem na ten temat - odpowiada tajemniczo kobieta.
„Słowik” -  po 12 latach - wyfruwa z klatki, czy będzie w stanie zająć się legalnym biznesem? Czas pokaże. Sąd uzasadniał uniewinnienie „Słowika” m.in. tymi słowy: –  W żadnym z zeznań nie pojawia się żadne precyzyjne sformułowanie, co „Słowik” miał na temat zabójstwa powiedzieć.
Tyle warszawska grupa śledcza w tej sprawie. Teza o spisku na życie generała, zleceniu Edwarda M. i powiązaniach „Słowika” i Boguckiego z tą sprawą, była forsowana przez wiele lat. I upadła, kompromitując prokuraturę.
Czy to porażka prokuratora Mierzewskiego (oskarżyciela w tej sprawie)?
- Nie wiem, czy akurat prokuratora Mierzewskiego, nie tylko on jest odpowiedzialny za akt oskarżenia i dowody. Natomiast faktycznie – prokuratura warszawska niewolniczo trzymała się tych dowodów, opierając swój materiał na zeznaniach nieżyjących już świadków. Zresztą, jak wiemy, wersja warszawska została rozjechana jak czołg przez amerykańskiego sędziego Keysa w 2007 roku – odpowiada mecenas profesor Piotr Kruszyński.
Zabójcy – w wersji warszawskiej – nigdy nie wskazano. Motywu  także. Równocześnie do obecnego procesu warszawskiego, toczy się śledztwo w prokuraturze łódzkiej. To precedensowa sytuacja.
- Jeśli chodzi o dualizm tej sprawy -  warszawski proces i łódzkie śledztwo, to nigdy wcześniej nie spotkałem się w mojej karierze z taką sytuacją – podkreśla mecenas Kruszyński.

Patykiem pisane

W końcu 2009 roku śledztwo przekazane zostało Prokuraturze Apelacyjnej w Łodzi, które prowadzi  specjalny zespół prokuratorów i policyjna grupa śledcza.
Łódzka prokuratura apelacyjna ujawniła w kwietniu 2012 roku, że zabójcą Papały jest Igor M. ps. „Patyk”, który miał oddać śmiertelny strzał w kierunku Papały. Stał on na czele uzbrojonej grupy złodziei samochodowych (wśród niej także Mariusz M., któremu także postawiono zarzut zabójstwa), a feralnego dnia zupełnie przypadkiem postanowili ukraść samochód (daweoo  espero) należący do Papały.  Jednak splot wydarzeń spowodował, że doszło do zabójstwa.
Takich rewelacji miał dostarczyć kolejny świadek koronny – Robert P., który był w tym czasie na parkingu przed blokiem przy ul. Rzymowskiego 17 w Warszawie.  Parę lat wcześniej to Igor Ł. był świadkiem koronnym i obciążył swoimi zeznaniami m.in. Roberta P. w sprawie gangów samochodowych. Czy to rewanż Roberta P? Robert P. zdecydował się ujawnić te rewelacje dopiero po kilkunastu latach od zdarzenia. „Patyk” do zabójstwa się nie przyznał.
Łódzka prokuratura w swojej wersji także wskazuje rolę Edwarda M. w tej sprawie.  – Jeśli faktycznie Edward M. jest przez łódzką prokuraturę podejrzewany, to obawiam się, że znowu dojdzie to kompromitacji, tym razem łódzkiej prokuratury. Ja niestety tego nie wiem, dostęp do akt sprawy nie jest jawny. Jest to jednak jakaś absolutna bzdura - komentuje mecenas Piotr Kruszyński, pełnomocnik Edwarda M. w Polsce.
Tę wersję wydarzeń  - z potencjalnym złodziejem samochodów w roli zabójcy generała - brała też pod uwagę grupa śledczych z Warszawy w pierwszych dniach śledztwa. Łódzkie śledztwo na rok zablokowało warszawski proces. Obie wersje się bowiem wykluczają. A może nie? Może był spisek, którego nie była w stanie dowieść warszawska prokuratura, a jednocześnie „Patyk” i jego grupa grasowali pod blokiem generała, aby 25 czerwca przypadkowo go zabić?

Sąd rozkłada ręce

- Jest zbrodnia, musi być kara – tak mowę zaczął sędzia Paweł Dobosz – Dla sądu te słowa Pani Małgorzaty Papały są ciężarem. (…) Celem bowiem tego procesu było również to, by przywrócić osobom bliskim zabitego Marka Papały poczucie sprawiedliwości. By zadośćuczynić im poczuciu krzywdy. (…) Ta krzywda wzięła się też z tego, że te osoby tak długo musiały czekać na wyrok, jaki został wydany w tej sprawie. I sąd, po tych ponad 15 latach od zabójstwa Marka Papały, może stwierdzić jedynie to, że sąd nie wie, dlaczego zabito Marka Papałę.
Dalej sędzia Dobosz argumentował, że gdyby wyrok skazujący zapadł w tej sprawie, nie byłby to wyrok sprawiedliwy. Mimo, iż na ławie oskarżonych siedzieli ludzie, o których na pewno nie da się powiedzieć,  że są kryształowi – to dla sądu przeszłość kryminalna nie ma znaczenia.
- Dowody w tej sprawie są kruchymi, porozrzucanymi ogniwami, które prokurator jedynie w swoim przekonaniu scalił w mocny łańcuch – argumentował sędzia Dobosz.
- Tak, to moja osobista porażka – powiedział prokurator Mierzewski po wyjściu z sali rozpraw.
- Według nas, akt oskarżenia i dowody były słabe – powiedział Jerzy Milej, obrońca Andrzeja Z.  - One się w toku  procesu jeszcze osłabiły: prokuratura łódzka w trakcie trwania procesu nadsyłała dowody, które jeszcze bardziej osłabiały i tak już słabą wersję warszawskiej prokuratury – dodał.
- Wyrok skomentuję słowami jednego z prokuratorów prokuratury okręgowej: jakie dowody, takie wnioski –  skwitował drugi z obrońców „Słowika”, adwokat Piotr Pieczykolan. I zauważył: – Mieliśmy do czynienia z oskarżeniem o namawianie do zabójstwa najwyższej rangi oficera policji, a prokurator wnioskował zaledwie o 8 lat!  W przypadku zabójstw innych osób, tzw. porachunków gangsterskich, wnioskowano o wyższe wymiary kary,  to daje do myślenia. Wydaje się, że sformułowanie wniosków o orzeczenie kar wobec oskarżonych w wymiarze zaproponowanym przez oskarżenie (na poziomie najniższego dopuszczalnego ustawowego zagrożenia) miało skłonić sąd do wydania wyroku, który stanowiłby kompromis pomiędzy oczekiwaniami prokuratury, opinii publicznej i interesem oskarżonych. Wyroku oczywiście niesprawiedliwego, albowiem nieopierającego się na wystarczających dowodach i stojącego w sprzeczności z domniemaniem niewinności. Sąd jednak, będąc przedstawicielem trzeciej władzy, stojąc na straży legalizmu i praworządności, nie poszedł na tego typu niedopuszczalny kompromis i w sposób jednoznaczny poddał krytyce zarówno treść aktu oskarżenia, jak i dowody przedstawione na jego uzasadnienie, a w szczególności sposób ich gromadzenia i weryfikacji –  powiedział Reporterowi mecenas Piotr Pieczykolan.
Według sądu, wiele wątków w tej sprawie nie zostało pogłębionych. W wersji warszawskiej występują osoby, których rola i związki z Markiem Papałą nie zostały nigdy wyjaśnione. Przewijają się nazwiska m.in. Józefa Sasina i Hipolita Straszaka (byli oficerowie SB), Romana Kurnika (za Papały – jego zastępca).
- Należy postawić sobie pytanie, jaka była pozycja Edwarda M. Jak to się stało, że w postępowaniu ekstradycyjnym, które było prowadzone w USA przeciwko Polsce, składał zeznania świadek, który kiedyś był funkcjonariuszem UOP. Jak to się stało, że były urzędnik występuje przeciwko państwu polskiemu? Kim był M. dla UOP, że były jego urzędnik właśnie takiej czynności się podjął. Tu też nie ma odpowiedzi w zebranym materiale (...) ta wiedza nie została poszerzona, a istnieją sygnały w tym materiale dowodowym, że mogłaby ona w jakiś sposób naświetlić tę sprawę i ujawnienia przyczyn zabójstwa Papały - powiedział sędzia Dobosz.

To nie koniec

Warszawska prokuratura będzie składać apelację. A obrońcy będą ubiegać się o zwrot kosztów ustanowienia obrońcy, które poniósł Bogucki. – Wnioskujemy o sześciokrotność, czyli maksimum w przypadku zwrotu kosztów obrony, z zaznaczeniem, że sąd powinien wziąć także pod uwagę udział obrońcy w postępowaniu przygotowawczym - przed wniesieniem aktu oskarżenia do Sądu – mówi mecenas Piotrowski – Zwrot kosztów to jedno, natomiast odszkodowanie – drugie. Mój klient, w momencie kiedy wyrok się uprawomocni, wystąpi o odszkodowanie, spowodowane niesłusznym tymczasowym aresztowaniem, trwającym lat 10. Ryszard Bogucki w związku z oskarżeniem o zabójstwo byłego komendanta policji, funkcjonował przez ten czas jako tzw. „enka” – czyli więzień niebezpieczny, co wiązało się z licznymi dolegliwościami – jak mówi mec. Piotrowski – z pewnego typu naznaczeniem w postaci czerwonego munduru więziennego, przeszukiwaniami za każdym razem, kiedy opuszczał celę, nogami skutymi w kajdanki. To, że Pan Bogucki skazany jest prawomocnym wyrokiem za zabójstwo i odsiaduje karę 25 lat – to jedno. Przebywanie w aresztowaniu, to zupełnie inna sytuacja, bowiem aresztant nie ma prawa do przepustek, wykonywania telefonów. Skarb Państwa powinien mu ten okres godziwie zadośćuczynić. Po uprawomocnieniu się wyroku, wyliczymy jego krzywdę i przedstawimy sumę – zapewnił obrońca Ryszarda Boguckiego.
- Pan Andrzej Z. nie będzie ubiegał się o odszkodowanie. Wypowiedzi powielane  obecnie w mediach (jakoby „Słowik” miał szykować wniosek o wielomilionowe odszkodowanie – przyp. red) nie są stanowiskiem pana Z. Oczywiście, to stanowisko z czasem może się zmienić, ale obecnie pan Z. chce się skoncentrować na synu i chce odpocząć, nie szuka żadnego odwetu – poinformował telefonicznie adwokat Andrzeja Z. „Słowika”, mecenas Piotr Pieczykolan, na pół godziny przed odebraniem „Słowika” z aresztu przy Rakowieckiej.
- Pan Andrzej Z. po wyjściu na wolność udał się do swojego syna. Nie było żadnego przyjęcia,  a jedynie  - a może przede wszystkim -  szczere powitanie ojca i syna. Wzruszył się spotkaniem z synem, którego po raz pierwszy ujrzał nie przez kraty, od dnia jego urodzenia - zrelacjonował mecenas Pieczykolan.
W przypadku wygranej sprawy odszkodowawczej Boguckiego, zapłaci całe społeczeństwo. Będzie mógł co najwyżej umocnić swoją władzę w więzieniu. „Słowik” deklaruje wejście na ścieżkę legalności. Być może zajmie się „pisarstwem"? Wszak jego - wydane przed laty - wspomnienia „Skarżyłem się grobowi..." na serwisach aukcyjnych osiągają nawet 500 złotych za egzemplarz.
Natomiast bez odpowiedzi pozostaje pytanie, kto zabił generała Papałę? Czy łódzki śledztwo przyniesie rozwiązanie tej jednej z największych i najtragiczniejszych zagadek III RP?
Jeśli tak, byłoby ono nader smutne, oznaczałoby, że komendant główny policji zginął z rąk pospolitego złodzieja, któremu zamarzyło się auto komendanta – pospolite daewoo espero.

Gabriela Jatkowska

fot. screenshot/YT 

Tekst ukazał się w najnowszym numerze magazynu kryminalnego REPORTER 

Kolonia karna?

$
0
0
Po awanturze na gdyńskiej plaży spodziewałbym się rzetelnego wyjaśnienia tej sprawy, tymczasem zarówno media, jak i większość instytucji państwowych już wydało wyrok, że to Polacy są winni. Tak - właśnie winni! Zanim policja zakończyła śledztwo, zanim prokuratura zbadała wszystkie okoliczności - już zapadł wyrok!
Tymczasem monitoring (nie wycinki prezentowane w mediach, ale policyjny) wyraźnie pokazuje, że to Meksykanie wszczęli awanturę. Zatrzymano jednak trzech Polaków (z których dwóch już opuściło areszt - tak silne są „zarzuty”).
Mnie przeraża postawa polskich mediów i instytucji, które zamiast bronić swoich obywateli, od razu robią z nich winnych!
Po polskich stadionach nienawiści (wypowiedź piłkarza Campbella) teraz kolej na polskie plaże grozy. Meksykański rząd już wystosował, gdzie się tylko dało, listy protestacyjne. Polskie władze szukają winnych tylko w Polsce i milczą. Dla polskich władz faceci targający po dwie torby piwa na plażę (widać na monitoringu, jak Meksykanie dźwigają reklamówki z piwem) i atakujący Polki, są widocznie aniołkami ze szkółki niedzielnej.
Czy ktoś potrafi odpowiedzieć na pytanie, jakiego narodu krajem jest Polska?

Tomasz Połeć

 

Powrót panów od śrubek

$
0
0
Kiedy śledzi się doniesienia prasowe, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że do Polski powróciła fala przestępczości z lat 90. ubiegłego stulecia. Chodzi zarówno o charakter przestępstw, jak i ich zorganizowaną formę. Wraz z tym zjawiskiem powrócili również tak zwani panowie od śrubek. Śpieszę wyjaśnić, iż panowie od śrubek to tacy osobnicy, którzy potrafią łączyć hobby z dbałością o interesy swojego środowiska, czyli za pomocą majsterkowania np. przy autach, dążą do likwidacji niewygodnych dla siebie urzędników, a nawet polityków.

Z działalnością panów od śrubek najczęściej kojarzona była tragiczna śmierć Waleriana Pańki, byłego szefa Najwyższej Izby Kontroli, który jako jeden z pierwszych ludzi w Polsce zdobył wiedzę na temat sprawy FOZZ, a także poznał  kulisy innych wielkich afer, w tym Art – B. W październiku 1991  roku lancia, którą jechał Pańko, na prostej drodze Warszawa - Katowice, zderzyła się czołowo z BMW. Zginął prezes NIK i dwie inne osoby. Ponoć przed zderzeniem w aucie Pańki doszło do wybuchu.  Po wypadku nastąpiło kilka równie tajemniczych zgonów - zmarł kierowca lancii, którego uznano za winnego wypadku, natomiast dwóch policjantów, którzy jako pierwsi przyjechali na miejsce, utopiło się później na rybach.  Zaginął także policyjny raport z tego zdarzenia.

O praktykach majstrowania przy autach przez nieznanych sprawców mogą też co nieco powiedzieć politycy związani w tamtym okresie z rządem Jana Olszewskiego. Przypadki  te nie spowodowały, na szczęście, tragicznych konsekwencji.

Czym naraził się dziś panom od śrubek obecny szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Paweł Wojtunik – na razie trudno powiedzieć. Jedni uważają, że  odkręcenie  śrub w kole prywatnego samochodu Wojtunika ma związek z jego  pracą  w Centralnym Biurze Śledczym,  kiedy „pod przykryciem” tropił groźnych  gangsterów, a ci chcą go teraz zlikwidować. Inni – wręcz przeciwnie - utrzymują, że to świeża sprawa i stoją za tym przestępcy w białych kołnierzykach.  Zdarzenie, w którym Wojtunik chyba tylko cudem uniknął śmierci,  bada warszawska prokuratura.

Może w takim gąszczu korupcji komuś to CBA musiało wreszcie nastąpić na odcisk. Domysłów można snuć wiele. Może chodzi o kontrakty wojskowe, o których ostatnio tak głośno,  a  może o kulisy przetargu na Pendolino – super bolid wepchany niedawno na wrocławski dworzec przez nasz sędziwy elektrowóz?  Wszak, jak odkrył jeden z blogerów, koncern od którego kupiliśmy to cudo,  to kandydat do nagrody  „The Public Eye People's Award” przyznawanej firmom oskarżanym o korupcję na wielką skalę. Ponoć w innych krajach przekupywano i nakłaniano do podpisywania umów lokalnych polityków.

Kiedy ponad dwadzieścia lat temu nastąpił w kraju nagły wzrost przestępczości zorganizowanej, tłumaczono, że są to koszty transformacji, które Polska musi zapłacić, bo to przestępcy zawsze najszybciej dostosowują się do nowej rzeczywistości. Jak widać, niewiele się pod tym względem zmieniło. Dziś nawrót tego zjawiska jest ewidentnie jedną z oznak zepsucia i słabości państwa.

fot.screenshot/YT


Tekst ukazał się w najnowszym numerze magazynu kryminalnegoREPORTER

Byłam dziewczyną mafii

$
0
0
W 2006 roku Annie P. -  początkującej dziennikarce - jako Malinie Z., kelnerce z Ząbek, udało się pozyskać zaufanie ludzi z gangu mokotowskiego. Znalazła się wśród nich za wiedzą Centralnego Biura Śledczego. Jej związki z warszawskimi gangsterami trwały kilkanaście miesięcy. Po raz pierwszy opowiada o nich na łamach Reportera. Ujawniając przy okazji kulisy konkursu Miss Polonia oraz kontakty polityków z gangsterami.

Tego piątkowego wieczoru Anna P. siedziała, przy suto zastawionym stole, razem  z Piotrem S. ps. „Sajur”, Norbertem D. ps. „Szlugu” oraz Karolem R. ps. „Karol" -  trzema filarami gangu mokotowskiego. W trakcie tej libacji mieli zostać zatrzymani przez CBŚ. Ona miała zarejestrować rozmowę gangsterów na ukrytym pod sukienką nośniku.
W pewnej chwili Norbert D. odebrał telefon, po którym mężczyźni wyszli na taras: - Nie udało mi się podsłuchać, o czym rozmawiali  - wspomina Anna P. - Po powrocie Karol stwierdził głośno, że „właśnie znaleźli kapusia”. Wystraszyłam się i chwilowo pogubiłam w sytuacji.
Jak się potem okazało do Norberta D. zadzwonił Janusz M., ps. „Jarek”, aby poinformować  o szpiclu w najbliższym otoczeniu gangu. Nie wymienili wówczas jego nazwiska. Kobieta usłyszała, że - na rozkaz Zbigniewa C., ps. „Dax”,  ówczesnego szefa Mokotowa - mieli „uciszyć go na zawsze”.
- Byłam niemal pewna, że właśnie odkryli moją współpracę ze śledczymi – relacjonuje kobieta.
Jej ojciec Marek P. był wówczas śledczym Centralnego Biura Śledczego i to - w pewnym stopniu - sprawiło, że dziewczyna stała się wtyczką CBŚ w jednym z najgroźniejszych polskich gangów.


Zepsuty świat miss


Do świata gangsterów trafiła ze świata modelingu i  w konsekwencji uczestniczyła w wyborach miss. Na pierwszym roku studiów została nawet wybrana - w konkursie Miss Polonia - miss miasta B.
- Już sam casting ocierał się o molestowanie – opowiada dziś o kulisach tego konkursu – Komisja, składająca się z samych mężczyzn, łapczywie patrzyła  na roznegliżowane nastolatki.
Anna dobrze zapamiętała rozmowę między nią a przewodniczącym jury: - Aniu, jak bardzo chciałabyś znaleźć się w finale? Bo wiesz, my tu jesteśmy bardzo wymagający. Twoje koleżanki obiecały nam, że jeśli przyjmiemy je do finału, to będą dla nas bardzo miłe podczas zgrupowania. A Ty?
Odpowiedziała coś  mało kulturalnego, będąc przekonaną, że jej kariera właśnie dobiegła końca.  To był jednak dopiero początek walki o koronę miss.
- Podczas innego zgrupowania w miejscowości Z. słynącej z pięknego jeziora, działy się rzeczy niczym z niemieckiego pornosa – wspomina Anna to doświadczenie. Każda z przyszłych miss miała dokonać „indywidualnej prezentacji” w pokoju jury. W skład tej komisji wchodził: prawnik, fundujący w konkursie biżuterię, lokalny biznesmen, od którego miss miała dostać nowy samochód, oraz właściciel agencji eventowej.
- Ci mężczyźni, leżąc ze szklankami whisky na wielkim hotelowym łożu, czekali ze zniecierpliwieniem na pokaz – opowiada kobieta - Dziewczyny wchodziły do ich pokoju  na wpół rozebrane. Jedne w samej bieliźnie i pończochach, zaś drugie tylko w stringach, zasłaniając piersi rękami. Oni się normalnie do nas dobierali.
Jedne ulegały obleśnym jurorom, inne uciekały z krzykiem. Zgrupowanie zakończyło się w atmosferze skandalu. Parę dni po jego rozpoczęciu - nad brzegiem jeziora - znaleziono na wpół żywą jedną z uczestniczek. Dziewczyna miała przyjąć zbyt dużą dawkę narkotyku, popijając ją alkoholem. Na ciele prawie nagiej modelki znaleziono liczne siniaki, zadrapania i krwawe wybroczyny. Sprawą zajęła się policja.
Konkurs został przeniesiony do innej miejscowości, zaś opiekunami dziewczyn zostały tym razem same kobiety.


Miss kokainy i premierzy



Na jednym z takich konkursów, Anna poznała Tamarę K. zwaną „Miss Kokainy”, dziewczynę Marcina S. - jednego ze sponsorów wyborów miss. Miało to miejsce w grudniu 2006 roku, po gali finałowej w Teatrze Wielkim w Warszawie. Po wyborach dziewczyny były przewożone limuzynami do prywatnego apartamentu sponsora i tam poddawane różnym praktykom. Tamara K. specjalizowała się w zapewnieniu organizatorom wymyślnych uciech i była za to przez nich sowicie wynagradzana.
Największą atrakcję stanowiła zabawa, której nazwa mówi wiele - „taca”. Jedną z dziewczyn kładziono na ogromnej tacy z czystego srebra bądź złota, ozdabiano jej ciało owocami i śmietaną, zaś na piersiach, brzuchu i  w miejscach intymnych rozsypywano kokainę, którą każdy po kolei musiał wciągnąć lub zlizać.
Następnie sponsorzy poili dziewczyny mieszanką alkoholu i środków pobudzających i odbywał się jeden wielki grupowy seks. Ta, która najbardziej zadowoliła organizatorów orgii, miała szansę na „awans” w postaci kontraktu bądź świetnie płatnej fuchy.
Sama Tamara często stanowiła „ozdobę” tacy, co zupełnie nie przeszkadzało jej chłopakowi.
- Ona była „mózgiem” tych chorych zabaw i także negocjowała z łódzkimi handlarzami ceny kokainy. Zdarzało się, że dostawała towar po kosztach, w zamian za seks -  twierdzi Anna - To od niej znani politycy,  sportowcy czy biznesmeni kupowali prochy. Jeden z byłych premierów dość często wysyłał do niej swojego „chłopca na posyłki”, aby przywiózł parę gram kokainy. Ten polityk, bardzo znany,  odwiedzał też agencję towarzyską chłopaka Tamary. Przyjeżdżał zwykle ze swoimi „gorylami”. Dość często urządzał burdy, po których lokal wyglądał jak po przejściu wichury. Dziewczyny z agencji zapamiętały go, jako obleśnego zboczeńca, który uwielbiał podczas aktów seksualnych dusić je, bić po twarzach, a nawet  przypalać zapalniczką  -  Anna nie kryje niechęci  - Zaskakujące było to, że w czasie seksu z dziewczynami z burdelu, w pokoju polityka zawsze byli obecni jego ochroniarze. Podobno były premier sam ich zachęcał, aby w ramach relaksu po pracy zabawili się z jakąś prostytutką.
Ponoć takie zabawy ochrony byłego premiera kończyły się siniakami i opuchlizną na twarzach wynajętych kobiet. Ten „twardoręki” polityk nie był jedynym, który odwiedzał ten ekskluzywny przybytek rozkoszy.
- Pojawił się tam jeszcze inny były premier. Świetnie znający się na prawie, a zwłaszcza, wiedzący jak je omijać. Stanowił zupełne przeciwieństwo swojego kolegi. Zawsze miły, szarmancki, wynajmował tylko najlepsze dziewczyny i kupował najdroższego szampana. Dziewczyny mówiły o nim „boski Franz”. Nie przeklinał, dużo nie pił, ale miał gest i potrafił wydawać na kobiety duże sumy -  Anna przypomina zdarzenia sprzed kilku lat -  Jednej z pracownic burdelu, Laurze, zafundował wczasy w Hiszpanii, a potem nowego mercedesa. Zauroczenie premiera nie trwało jednak długo i piękna Laura została zamieniona na Gizelę, o egzotyczniej urodzie. Ona uwielbiała ostry seks, po którym premier musiał się kamuflować pudrem.
Ponoć ten „kamuflaż” jednak zawiódł, gdyż małżonka polityka dość szybko odkryła jego upodobania do młodych kobiet. Co skończyło się wielką awanturą:  - Od tamtego czasu utrzymywał już tylko „zawodowe stosunki” z Tamarą, której płacił bajońskie sumy za „czystą i białą” przyjemność – twierdzi Anna - Tamara miała świetnych dostawców kokainy i wysokie ceny, które gwarantowały jej wygodne życie. Jako, że dawno przestała się uczyć, to poza handlowaniem narkotykami i seksem, nie robiła zupełnie nic. W utrzymaniu pomagał jej bogaty chłopak. Jedyną jej atrakcją była siłownia, fitness i wieczory z koleżankami. Mając jednak głowę na karku, Tamara postanowiła zarabiać na zaspokajaniu seksualnych potrzeb biznesmenów. Wieńczące konkursy miss orgie, okazały się strzałem w dziesiątkę -  ocenia Anna P.


Burdel mama


Anna P. – jak twierdzi - nie miała ochoty uczestniczyć w orgiach organizowanych przez Tamarę. Trafiła jednak z deszczu pod rynnę. Gdyż stanowisko specjalisty do spraw rekrutacji - w firmie swojego przyjaciela - zaproponował jej Wojciech S. pseudonim „Kierownik” vel „Wojtas”, późniejszy przywódca mokotowskiej ośmiornicy i członek gangu obcinaczy palców. 
Dziewczyna nie do końca zdawała sobie jednak sprawę, kogo i dla kogo będzie rekrutować.
- Jednak postanowiłam spróbować tej łatwej, lekkiej - i jak myślałam - przyjemnej pracy. Już w pierwszym okresie zderzyłam się z ponurą rzeczywistością. Miałam bowiem robić za „burdel mamę”, która rekrutowała dziewczyny do agencji towarzyskiej Marcina S. - chłopaka Tamary. Gdyby nie świetne warunki finansowe, firmowe bmw z serii 7 oraz prywatny apartament podarowany przez Wojtka, to pewnie szybko uciekłabym do domu.
Tak kobieta wspomina pierwszy tydzień tej pracy: - Poszłam do szefa i zapytałam, co mam robić z tymi dziewczynami, które właśnie dostarczono z Ukrainy?
- Rób co chcesz. Jak nie będą ci się podobać, to je wywal. Jak któraś ci odpyskuje, to wal po ryju. Najwyżej „Mufi” (ochroniarz – przyp. red.) ci pomoże. U nas nie ma nieposłuszeństwa. Mamy za dobrych klientów, oni muszą być zaspokojeni bez marudzenia - odpowiedział wtedy „Kierownik”.
- Dziewczyny były brudne i wystraszone. Gdy któraś za wolno wychodziła z samochodu, to na „dzień dobry” dostawała z pięści w twarz. Wybierano tylko najlepsze. W agencji Marcina preferowano Polki, gdyż klienci obawiali się, że Ukrainki mogą ich czymś zarazić - wspomina Anna.
Stałymi klientami agencji Marcina S. byli politycy, między innymi członkowie jednej z  chłopskich partii: -  Dość często wpadali na „szybkiego Francuza” bądź urządzali z młodymi Polkami wymyślne trójkąty. – wspomina ich z niechęcią Anna. Ostatnim klientem na stanowisku, którego zapamiętała, był burmistrz jednej z dzielnic Warszawy: - Przyjechał o trzeciej w nocy, z jakimś kolegą i zażądał trzech blondynek o dużych piersiach. Akurat w tym czasie większą grupę dziewczyn stanowiły brunetki, więc to je zaproponowałam. Facet lekko się skrzywił, ale kazał „dostarczyć” je do pokoju umyte i ubrane w coś z lateksu. Dziewczyny założyły jakieś lateksowe szmaty, wzięły pejcz i udały się do pokoju klientów. Co się tam działo, to szkoda gadać. Po 10 minutach dziewczyny zaczęły krzyczeć i „Mufi” wywalił obu tych gości -  wspomina Anna - Jak się potem okazało, kolega burmistrza wyjął pijawki i chciał zabawiać się nimi z dziewczynami zamiast wibratora. Burmistrz natomiast zamierzał nagrzaną metalową pałkę wkładać dziewczynom w pochwę i robić zdjęcia.
Po miesiącu takiej pracy i  oglądania nafaszerowanych narkotykami dziewczyn, które często były gwałcone, Anna postanowiła znaleźć normalne zajęcie. To jednak nie było takie proste, jak się łudziła: - Z gangu można wyjść tylko nogami do przodu.


Gangsterskie porachunki


Wojciech S. ps. „Kierownik” nie był zachwycony jej planami i zaproponował Annie inny, tym razem ponoć legalny interes. Miała być menadżerem w jego dyskotece w podwarszawskim W.
- Umowa o pracę, wysoka pensja i określone godziny pracy, te warunki przekonały mnie do jej podjęcia. W tym czasie zaocznie studiowałam anglistykę - wyjaśnia dziewczyna.
Sielanka była jednak chwilowa. Po 2 miesiącach pracy - 15 marca 2007 roku, około 5. rano - do dyskoteki  zawitało 4 napakowanych mężczyzn. W tym czasie w lokalu została już tylko Anna P. i „Kierownik”. Ten, widząc nieproszonych gości,  chciał uciec przez okno.
Dziewczyna była w tym czasie na zapleczu i z bocznej wnęki obserwowała sytuację. Jeden z bandytów potężnym ciosem powalił na ziemię Wojciecha S., drugi stanął na jego głowie, a dwóch pozostałych obserwowało spokojnie przebieg zdarzenia.
- Masz trzy dni na oddanie „Daxowi” forsy. Po tym terminie szukaj swojej dupy  w Wiśle, bo głowę dostanie szef - zaśmiał się ten, który przyciskał głowę Wojciecha S. do podłogi. Gdy ten próbował coś mówić, gangster znowu mu przerwał: - Jest niedobrze, bardzo niedobrze. Chciałeś swoich wyrżnąć na trzysta tysięcy, a tymczasem to ciebie będą rżnąć niedługo sumy w Wiśle. Teraz to my przejmujemy „La Stradę” (nazwa dyskoteki – przyp. red.), a reszta jest na przydziale „Ożarowa”. Będzie kasa będzie rozmowa, nie będzie kasy, nie będzie rozmowy - podsumował. Zanim wyszli, pozostałych trzech dość mocno pobiło Wojciecha S.
Według podejrzeń Anny, chodziło o dług, który jej przyjaciel miał u szefa gangu mokotowskiego, Zbigniewa C. ps. „Dax”. Prawdopodobnie Wojciech S. ps. „Kierownik” i jego koledzy nie rozliczyli się z wpływów z dyskotek. Ponadto nie podzielili się z „Daxem” pieniędzmi  ze sprzedaży kokainy i amfetaminy.
Anna postanowiła spakować wszystkie swoje rzeczy i wrócić do domu. Już wtedy powiedziała ojcu, jak wyglądają interesy jej szefa. Marek P. powiadomił kolegów z centrali CBŚ. Okazało się  jednak, że śledczy już od pewnego czasu prowadzili w tej sprawie własne śledztwo. Postanowiono jednak, że jako Malina Z. dalej będzie uczestniczyć w tej akcji.


Rozłam w Mokotowie


Gdy Anna wracała -15 marca 2007 roku - z dyskoteki, drogę zajechało jej czerwone porshe Marcina S. Gangster jechał razem z  Karolem R., ps. „Karol”, który właśnie powrócił z Peru. Sytuacja, jak się potem okazało, była ustawiona, gdyż kilka minut wcześniej do Marcina S. zadzwonił Wojciech S. z prośbą o zaopiekowanie się jego przyjaciółką.
W tym środowisku normą było „oddawanie” swoich dziewczyn pod opiekę innych gangsterów, jeśli zmuszała do tego sytuacja. Puszczenie wolno takiej kobiety mogłoby skończyć się dla mafiosów zgubą, gdyby taka postanowiłaby związać się z ich konkurencją (czytaj: z „Pruszkowem” bądź „Wołominem”) albo zbratać z policją. Dlatego Marcin S. zaproponował  Annie wszelką pomoc. Tymczasowo miała zamieszkać w wilii Karola R. Gdyż Tamara K., nie zgodziła się, aby Anna mieszkała razem z nią i Marcinem w ich domu. Była o chłopaka chorobliwie zazdrosna – bez wzajemności.
Karol R. -  na polecenie szefa gangu mokotowskiego „Daxa” - przywoził z Peru spore ilości narkotyków, które następnie trafiały do warszawskich, łódzkich i katowickich salonów. Z Marcinem S. tworzyli nieodłączną parę bliskich współpracowników „Daxa”.
„Karol” zarobkował na różne sposoby. Sprzedawał m.in. towar kradziony z tirów np. transport eleganckiej bielizny wartej pół miliona złotych. Ponoć miał handlować bronią i podrabianymi banknotami euro, które sprowadzał z Czech. Dostawcami byli gangsterzy z Bałkanów.
Interesy szły dobrze. Jednak za sprawą Wojciecha S. sytuacja mocno się skomplikowała. Już wtedy jednak pozycja „Daxa” była bardzo osłabiona i wielu jego ludzi zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa Karol R. i Marcin S. oraz Piotr S. ps. „Sajur” postanowili wykorzystać tę sytuację i wzmocnić swoje wpływy. Zamierzali podburzyć przeciwko „Daxowi” stary „Ożarów” oraz zjednać sobie „Pruszków”.
W okresie układania tych planów przez mokotowskich gangsterów, Anna  z Karolem tworzyli już oficjalnie parę. W nocy 26 maja 2007 roku była świadkiem zdarzenia, które utwierdziło ją w przekonaniu, że jej przyjaciel działa przeciw „Daxowi”.
- Usłyszałam dochodzące z piwnicy domu głosy. W pobliżu nie było Karola, nie mogłam też znaleźć ochroniarza, który patrolował teren posiadłości. Po cichu zeszłam do piwnicy. Tam było kilku mężczyzn w kominiarkach, którzy pakowali coś szybko do czarnego, lateksowego worka. Okazał się, że jest tam  Norbert D. ps. „Szlugu”, który razem z „Sajurem” i Karolem  rozdysponowywali między sobą skradzione z tirów przedmioty.
Obok  łupów z kradzieży, w walizce leżało około 300 tysięcy złotych, z których oni i ukrywający się „Kierownik”, mieli rozliczyć się z „Daxem” za wcześniejszy przemyt amfetaminy. Pieniądze te pochodziły głównie od gangu ożarowskiego.


Zakopią ją żywcem


Karol R. nie zamierzał jednak rozliczać się z „Daxem” - twierdząc, że towar z Ukrainy był trefny i nic nie zarobili. Zaś „Dax” nie planował podarować 300 tysięcy złotych i dał Karolowi ostrzeżenie  – podpalając jego samochód: -  Karol nie przejął się jednak groźbami swojego byłego już szefa i razem z innymi postanowił rozprawić się z bossem. –  opowiada Anna.
Wciąż jednak brakowało Wojciecha S., który po prostu zapadł się pod ziemię, w czym  - według mafiosów - maczał palce „Dax”. W ramach odwetu Karol R. wraz z Norbertem D. ps. „Szlugu” porwali kochankę szefa, Amandę D.  Zagrozili, że zakopią ją żywcem w lesie, jeśli „Dax” nie zaprzestanie wtrącać  się w ich interesy.
- „Dax” tym razem odpuścił i zgodził się na propozycję, ale tak naprawdę nie zamierzał im tego darować - ocenia Anna  - Zlecił Robertowi Ż. zlikwidowanie Karola R., za  200 tysięcy złotych. Snajperem okazał się dawny chłopak mojej siostry Ewy.
Robert Ż. ostrzegł Annę i Karola  o planowanym na nich zamachu. Po czym już więcej nigdy się nie odezwał. 
11 czerwca 2007 roku Anna wybrała się na zakupy do pobliskiego marketu, ale już do niego nie dotarła. Po drodze do samochodu zgarnęli ją agenci z CBŚ, wśród których był jej ojciec. Poinformowano ją o dacie planowanego zatrzymania, i poinstruowano, jak ma się zachowywać podczas samej akcji, aby się nie odkryć.


Zabić kapusia


20 czerwca 2007 roku Karol R., Piotr S., ps. „Sajur” oraz Norbert D., ps. „Szlugu” spotkali się w wilii zaginionego Wojciecha S., ps. „Kierownik”, aby zastanowić się, jak ukarać „Daxa”, którego podejrzewali o zabójstwo „Kierownika”. Była z nimi Anna.
Dziewczyna dzień wcześniej spotkała się w pobliskim lesie z oficerem śledczym, który poinformował ją, że jeden z ludzi „Daxa” ją śledzi i podejrzewa o współpracę z „centralką” (CBŚ - przyp. red).
Tymczasem rozmowa gangsterów przebiegała dość spontanicznie. Paweł S. zaproponował kolegom kupno sporej ilości broni od zaprzyjaźnionego Ukraińca. Gdy rozmowa zeszła na transport ikon z Sankt Petersburga, do Norberta D. zadzwonił Janusz M. ps. „Jarek”. Mówił, że mają na ogonie szpicla. Jednak to nie Annę podejrzewano o kontakty z policją. Januszowi M. udało się wytropić w Szwecji zaginionego Wojciecha S., który według niego miał donosić na kolegów.
- Poinformował kumpli, że wiezie go do nich łącznie z kasą, którą Wojtek zwinął wcześniej innemu gangsterowi, i zapytał, co ma zrobić w tym temacie – relacjonuje kobieta -  Mężczyźni po dłuższej naradzie stwierdzili, że kapusia należy po cichu zlikwidować. Zgodnie z wcześniej umówionym hasłem, dała znać oficerom CBŚ, aby rozpoczęli akcję. 
- Chłopaków od razu powalono głowami do ziemi i skuto kajdankami. Mnie samą także położono na glebie, ale ubrali mi przy tym kominiarkę - wspomina Anna P. –  Karol i reszta, zaraz po zatrzymaniu wpłacili gigantyczne kaucje i wkrótce wyszli na wolność.
Nie na długo. W kwietniu 2008 roku – tuż po ujawnieniu istnienia listy śmierci - Karol R. i 19 członków grupy mokotowskiej zostało ponownie zatrzymanych.


Koniec gangu



Z wiedzy operacyjnej policji wynikało, że to właśnie Karol R. miał odpowiadać na przełomie 2007 i 2008 roku za przygotowanie zamachów na prokuratorów i policjantów rozpracowujących gang mokotowski. „Mokotów” stworzył wówczas dwie listy śmierci. Na pierwszej znaleźli się skruszeni członkowie gangu i ich rodziny, a także kilka osób z konkurujących z Mokotowem gangów, w tym śmiertelny wróg grupy Rafał  S., ps. „Szkatuła”. Na drugiej liście było dwóch ostrołęckich i dwóch warszawskich prokuratorów oraz policjanci z CBŚ, rozpracowujący „Mokotów”. Gangsterzy chcieli nawet porwać jednego z oficerów CBŚ, aby torturami wymusić wszystko co wie o sprawie i kto jest rozpracowywany. Później policjant zostałby brutalnie zamordowany. Prokuratorów planowali zastraszyć bombami, a gdyby nadarzyła się okazja, to nawet dokonując na nich zamachów. Nikomu jednak nigdy nie postawiono zarzutów w sprawie list śmierci.
–  „Karol” był bardzo ambitny.  W 2006 roku wymyślił sobie, że porwie a później zabije „Daxa” i zajmie jego miejsce w gangu. Zaczął namawiać Huberta W. aby ten uprowadził bossa, ale on się nie zgodził – zeznawał w sądzie jeden z bandytów.
Zbigniew C. ps. „Dax” nie został zatem odstrzelony przez kamratów. Oskarżono go o kierowanie w latach 2005-2007 grupą zbrojną o charakterze przestępczym - został skazany przez sąd na 15 lat więzienia. Pozostałych czterech oskarżonych w tej sprawie usłyszało wyroki od 1,5 do 12 lat więzienia.
Piotra S. ps. „Sajur” skazano na 3 lata pozbawienia wolności, gdyż - jak uzasadniał prokurator - dowody nie wykazały jednoznacznie jego organizacyjnej przynależności do żadnej z grup.
Wojciech S. ps. „Wojtas" vel „Kierownik" został zatrzymany w lipcu 2008 roku.  Wiadomo, że działał  w tzw. grupie „obcinaczy palców”. Potem rządził gangiem mokotowskim po zatrzymaniu jego przywódców, Andrzeja H., ps. Korek i Zbigniewa C. ps. „Dax”. Policja uważała, że od niego wyszły zlecenia uprowadzeń policjantów i prokuratorów prowadzących śledztwo przeciwko grupie mokotowskiej. Przedstawiono mu zarzuty kierowania grupą przestępczą, zlecenia zabójstw, posiadania broni palnej, materiałów wybuchowych, uprowadzenia dla okupu, handlu znacznymi ilościami narkotyków.  Wojciech S.  - zdaniem policjantów -  to najgroźniejszy ze wszystkich zatrzymanych przez CBŚ przestępców, działających w grupie mokotowskiej. „Kierownik” został też oskarżony o podżeganie do zabójstwa Janusza M., ps. „Jarek”, który był wtyczką  „Daxa”.
Pełne rozbicie gangu mokotowskiego miało miejsce 19 kwietnia 2009 roku, kiedy 250 policjantów wraz ze snajperem na pokładzie śmigłowca, zatrzymało 20 osób z gangu mokotowskiego.

***

Anna P. nie została policjantką – mimo, że jej to proponowano, zrezygnowała również z zawodu dziennikarza. Zajęła się czymś bardziej przyziemnym. Założyła własny biznes w branży tekstylnej i razem z nowym narzeczonym zaczęła nowe życie w jednej z bogatych dzielnic Warszawy.
Sielanka trwała w najlepsze, aż do pewnego lipcowego poranka, kiedy to do drzwi ich domu zastukał Marcin S. Jak się okazało, był on dobrym kolegą narzeczonego Anny, Macieja B., z którym od dwóch lat prowadził klub nocny, należący wcześniej do „Kierownika”. Złe „duchy” z przeszłości wracały. Postanowiła od nich uciec.
Od kilku lat Anna mieszka na stałe w jednym z krajów skandynawskich.
- Nie zamierzam wracać do Polski, wiem, co by mnie tam czekało – zastrzega kobieta.

Michał Jaworski




Tekst ukazał się w najnowszym numerze magazynu kryminalnego REPORTER


Ostatni bój Pana Wołodyjowskiego

$
0
0
Po raz kolejny polskie szkolnictwo staje przed poważnymi wyzwaniami. I nie myślę tu wcale o masowych zwolnieniach nauczycieli, którzy będą cierpieć teraz za krótkowzroczność władzy (sześciolatki nie uratują miejsc pracy), ale o usuwaniu z kanonu lektur obowiązkowych najważniejszych polskich dzieł.

I tak, z gimnazjów zniknie „Pan Tadeusz”. A nawet komuniści nie ważyli się podnieść na niego ręki. Utwór teoretycznie pozostaje na poziomie liceów, ale tu jego czytanie zależeć będzie od profilu klasy. Poza tym nie wszyscy absolwenci gimnazjów trafią do liceów. Natomiast „Trylogia” już nie będzie lekturą w szkołach średnich.

I w ten sposób cytat „Litwo, Ojczyzno moja” stanie się dla naszych dzieci i wnuków dziwnie brzmiącym wierszydłem, a ofiarowanie królowi szwedzkiemu Niderlandów przez Zagłobę - jedynie zagwozdką geograficzną. No bo po co młodzież kłuć w oczy tym patriotyzmem!?

Dla minister Szumilas nie ma widocznie różnicy między Trylogią Sienkiewicza a Trylogią Tolkiena, bo książki tego ostatniego autora dopuszcza do lektur. I tak po cichu znikną Wołodyjowski, Zagłoba i Wojski na rzecz hobbitów i krasnoludów...
Tomasz Połeć

Ilustracja: Franciszek Kostrzewski, Pułkownik Michał Wołodyjowski, 1887 , akwarela, gwasz

Rostowski i pingwiny

$
0
0
Rząd Tuska zwykł mawiać, że jest sukcesem coś,  co ma dopiero nastąpić, chodzi tu zwłaszcza o dokonania obecnej władzy.  Mają być drogi – jest sukces, mają być mosty - sukces. Lotniska, szybka kolej – sukces, sukces! Zrobimy, wybudujemy, usprawnimy, dokonamy. I to jest nasz wielki sukces! Wszystko kiedyś tam będzie. Ale pierwszy  zawsze jest sukces. To jest właściwie tak,  jak z tą Pokojową Nagrodą Nobla dla  Baracka Obamy. Wprawdzie niczego  w tej dziedzinie nie osiągnął, ale nagrodę dostał za to co miał w planach. Choć wiadomo, że przynajmniej ostatnio,  rzeczywistość wydaje się w tej kwestii zupełnie odmienna.

W tę starą śpiewkę rządu i całej Platformy wpisuje się dzisiejsza wypowiedź  Jacka Rostowskiego o 10. procentowym wzroście udziału eksportu w PKB, co według niego jest „niewyobrażalnym sukcesem”.

- Udział eksportu w polskim PKB w 2009 r. wynosił 39 proc. W tym roku wyniesie 49 proc. Taki wzrost jest ewidentnym i silnym dowodem na konkurencyjność i odporność polskiej gospodarki. A także na niesamowitą konkurencyjność, pomysłowość i pracowitość polskich przedsiębiorców- rzekł  Rostowski i dodał: - Tego nie zrobiły pingwiny. To zrobili polscy przedsiębiorcy.

Może więc będzie te 49 procent, a może nie będzie? Czy to takie ważne? Ważne, że już jest sukces. Jeśli zaś o pingwiny chodzi, to przyszedł mi na myśl pewien cytat, który niniejszym wicepremierowi Rostowskiemu dedykuję:

"Pingwiny wyglądają poważnie, godnie, wręcz majestatycznie. Dopóki się nie ruszają. Wystarczy, żeby pingwin zrobił kilka kroków, a już kończy się powaga i zaczyna groteska. Podobnie jest z polskimi politykami -- na pierwszy rzut oka są to ludzie poważni, godni, w niektórych przypadkach nawet majestatyczni. Dopóki się nie odezwą. Wtedy wychodzi na jaw, że to nie polityk, ale pingwin." - /Maciej Rybiński, Z księgi Pińgwiństwa Polskiego, 1997/



fot. screenshot/YT

Tu jest Białoruś

$
0
0
Pewna Amerykanka stanęła przy jednej z dróg na Florydzie z transparentem, na którym ogłosiła, że zbiera pieniądze na powiększenie piersi. Kierowcy byli hojni. Polki okazują się sprytniejsze od Amerykanek. Przynajmniej, jeśli chodzi o zbieranie środków na operacje plastyczne biustów. Zamiast samym stać przy drogach (takich też nie brakuje, ale pewnie nie zbierają na większe biusty) wysyłają tam swoich facetów.


Tak, jak zrobiła celebrytka Patrycja Pająk (pisaliśmy o niej w numerze 1), której korektę biustu sponsorował jej ówczesny kochanek Łukasz M., funkcjonariusz drogówki z Łowicza. On – podobnie, jak kobieta z Florydy – zbierał środki na powiększenie piersi, stojąc przy drodze. Kierowcy, kasy na piersi Patrycji nie szczędzili. Szczególnie hojni byli szoferzy tirów z Rosji, Białorusi, Ukrainy, Litwy czy Czech. Dawali od 20 do 500 złotych, a  nawet po 100 euro czy 100 dolarów za … odstąpienie od ukarania mandatem.

Przy takich okazjach zastanawiam się, dlaczego niektórzy ludzie nie zbierają pieniędzy na operację powiększenia mózgów?

Łukasza M. zatrzymano wraz z jego dziewięcioma kolegami z łowickiej drogówki. Szybko jednak znaleźli się na wolności, gdyż wpłacili kaucje od 25 do 40 tysięcy złotych. Mieli z czego!
Są wolni, i być może nawet dalej pracują w łowickiej drogówce, albo poszli na wcześniejsze emerytury? Ich wszak, „tuskowa” reforma emerytalna nie obowiązuje.

Żadne sankcje, jak na razie, nie spotkały policjantów z Siedlec, którzy – na co wiele wskazuje - w czasie przesłuchań torturowali zatrzymanych. Komunikując im przedtem: „Przesłuchamy was jak w Guantanamo!”. I słowa dotrzymali. Tak wspomina to jeden z przesłuchiwanych: „Ten, co wszedł, odchylił mi głowę tak, że leżałem jednym uchem na linoleum, a na drugie mi nadepnął. Stojąc nade mną, zaczął mnie rytmicznie uderzać pałką w czubek głowy. Słyszałem, jak w pokoju obok Jędrek jest rażony prądem i krzyczy. Leżałem twarzą do ziemi, policjant podszedł do mnie, zdjął mi krótkie spodenki, majtki ściągnął na wysokość butów, wziął butelkę po coca-coli i zaczął polewać wodą, woda poleciała mi na genitalia, powiedział, że zaraz zostanę rozdziewiczony, dołożył paralizator do jąder i go włączył. Kazali mi siadać na biurku i wkładać jądra do szuflady i przycinali je (…)".
Jeden z zatrzymanych, 19-letni Jędrzej Kryszkiewicz, po tym „przesłuchaniu” popełnił samobójstwo. Siedleccy policjanci nadal pracują. Komendant policji w Siedlcach podinspektor Marek Fałdowski ocenia swoich podwładnych pozytywnie: „To wartościowi i oddani funkcjonariusze, przebieg ich służby był nienaganny”.
Ci wartościowi i nieskazitelni  funkcjonariusze przedstawili się Jędrzejowi i jego kolegom w taki sposób: „Jesteśmy takimi samymi bandytami jak wy, tylko my działamy w imieniu prawa. A tu jest Białoruś!”.

Nie wiem, co powiedzieli policjanci z Gdańska 29-letniemu Pawłowi Tomasikowi, który zmarł dzień po zatrzymaniu. Według relacji części świadków, miał zostać skatowany przez stróżów prawa. Oni też nadal pracują w policji.  Do  tej sprawy wrócimy szerzej w następnym numerze „Reportera”.
Niestety proceder wymuszania zeznań poprzez bicie i torturowanie jest w Polsce nagminny i wiedzą o nim chyba wszyscy w policji. Jeżeli pobity przesłuchiwany zgłosi ten fakt w prokuraturze, to natychmiast w rewanżu zostaje oskarżony o czynną napaść na funkcjonariusza. Jego zdanie jest jedno, ich będzie z dziesięciu.

Jednak zdarzają się przypadki, że sąd dopatrzy się prawdy. Sam znam takich kilka.
Aby uniknąć podobnych sytuacji, powinny zostać zmienione procedury i każde przesłuchanie powinno być nagrywane. Tyle, że wówczas statystyki wykrywalności spadną o 80 procent.
„Jesteśmy bandytami, takimi jak wy” – powiedział jeden z  siedleckich policjantów. I to zdanie wiele wyjaśnia. Mam wrażenie, że niektórzy funkcjonariusze różnią się tym od bandytów, że nie udało im się zostać pełnoetatowymi przestępcami, więc zostali policjantami (patrz reportaż „Bardzo zły dzielnicowy”). Charakteryzuje ich ten sam poziom moralny.

W każdej policji świata znajdują się podobni ludzie. Każda policja powinna pozbywać się ich natychmiast, gdyż stanowią zagrożenie dla społeczeństwa i dla niej samej. Tymczasem zwykle źle pojęta solidarność zawodowa powoduje, że broni się bandytów w mundurach, zamiast posyłać ich za kratki.
Jeśli to się nie zmieni, to będziemy nadal mieli „Białoruś”.

Janusz Szostak

Na zdjęciu: Ten mieszkaniec Sochaczewa, pobity przez policjantów, doprowadził do ich skazania.

 
Felieton ukazał się w najnowszym  numerze  magazynu REPORTER


Modlitwa za Nich

$
0
0


Boże daj siłę, pozwól wierzyć
Że ćwierć sekundy, i mniej jeszcze
Wcześniej choć i najmniejsze mgnienie
Zdążył tam Anioł miłosierny
Twój posłaniec
Osłonił Ich swym skrzydłem, wyrwał
Uniósł i przygarnął
Zanim runęli
Bo nie umiera tu na Ziemi
Duch sprawiedliwy, Wola prawa
Miłość czysta
Dla takiej wiary daj moc Panie
Że tam upadła w lesie katyńskim
Materia roztrzaskana tylko
A byli wzięci
Do Arki Twego Miłosierdzia
- Są ocaleni
Istoto licha
Lepianko człowiecza marna ...wierzysz tak?
- Wierzę Panie

Leszek Długosz, kwiecień 2010





Polskie deja vu

$
0
0
Hitem polskiej jesieni mają być strajki, które zapowiadają związki zawodowe. Ponieważ nieopatrznie zapowiedziały w miarę wcześnie, od razu „kluczowe” media zajęły się negatywną propagandą. I tak okazuje się, że związkowcy zarabiają straszne pieniądze, że strajki nie mają niczego wspólnego z prawem pracy, ale są elementem rozgrywki mającym zaspokoić polityczne ambicje niektórych szefów związków.

Słucham  tych „informacji” i się zastanawiam, czy czas się cofnął, czy też może ja żyję w jakimś matrixie. Identyczne sformułowania słyszałem w PRL, gdy po roku 1980 nagle „Solidarność” według mediów stała się odpowiedzialna za rozkład państwa. „Solidarność”, która żadnego wpływu na rządzenie nie miała. Ale ówczesnym „dziennikarzom” nie przeszkadzało to zrzucić całą winę za puste półki, rozróby na ulicach i biedę właśnie na związki.

Dziś mamy powtórkę tej sytuacji. A i nazwiska niektórych „dziennikarzy” jakby znajome... Tak naprawdę czekam jeszcze na wystąpienie Urbana, który ogłosi, że nawet mimo strajków rząd i tak się wyżywi!

Tomasz Połeć

fot. screenshot/YT 

Magia rzeczywistości

$
0
0
Ostatnie dni były bardzo radosne, ponieważ okazało się, że kryzysu w Polsce nie ma, a dzielny minister finansów tak zakombinował z budżetem, że będzie dobrze, jak jeszcze nigdy dotąd. Cieszę się, ponieważ dowodzi to tego, że dałem się zwieść pozorom opozycyjnej propagandy, jakoby w Polsce działo się źle.

Trochę mnie martwiło, że dług publiczny osiąga niebotyczną wielkość, siła nabywcza złotówki dramatycznie spada, a dziura budżetowa jest tak ogromna, że trzeba było zawiesić zdroworozsądkowe zabezpieczenie w postaci progów finansowych. Przygnębiało mnie też i to, że wycofano się z wcześniejszej reformy emerytalnej (wprowadzonej na wzór argentyński, tak jakby Argentyna była w kwestiach finansowych jakimś autorytetem) i praktycznie zlikwidowano OFE (w Argentynie było tak samo zresztą, a jak się tam zakończył kryzys, mam nadzieję że jeszcze niektórzy pamiętają).

Tak więc targały mną te wszystkie wątpliwości, szczęśliwie zostały przez pana premiera rozwiane i teraz spoglądam w przyszłość spokojnie i z ufnością.
Czego i Państwu życzę.
Tomasz Połeć




Dymek: Rzepka

17. września 2007 roku śp. prezydent Lech Kaczyński był w Katyniu

$
0
0
Wizyta pary prezydenckiej, śp. Lecha i Marii Kaczyńskich oraz delegacji polskiej w Katyniu w dniu 17 września 2007 roku. Materiał wykorzystany w filmie - "Смоленская газета". Montaż: Rzepka



fot. screenshot/YT

Viewing all 408 articles
Browse latest View live