Quantcast
Viewing all 408 articles
Browse latest View live

Hipnoza narodowa

We Włoszech rozesłano list gończy za mężczyzną, który zahipnotyzował kasjerkę w supermarkecie i wyszedł z pieniędzmi, które mu bezwolnie wydała. 

Jak podają agencje prasowe: „podszedł do kasy i poprosił kasjerkę, by rozmieniła mu banknot 100 euro. I właśnie wtedy, gdy kobieta szykowała dla niego drobne, została zahipnotyzowana za pomocą odpowiednio wypowiadanych słów”. 
Jakie to były słowa nie wiem, mogę się jednak domyślać, jakim słownym przekazem można hipnotyzować kobiety. Nie tylko kasjerki w supermarketach oczarowuje się mówiąc piękne słówka, a potem niekiedy znika.

W Polsce takie zdarzenie są na porządku dziennym. Osławiony Jerzy Kalibabka (znany też jako serialowy Tulipan, opisany przeze mnie w nr 1/2013 Reportera), to nie jest odosobniony przypadek. 
Nie zawsze jednak poszkodowanymi są kobiety. Mój znajomy też (raz w miesiącu) ma problem z hipnozą: - Jak przynoszę wypłatę do domu, to żona chyba mnie hipnotyzuje – żali się kolegom - Na drugi dzień pozostaje mi w portfelu tylko drobna mennica. 

W ostatnich latach hipnozie skutecznie poddano znaczną część społeczeństwa. Jest to zapewne jeden z „cudów” obiecywanych swego czasu w kampanii wyborczej przez Donalda Tuska. Nie da się zaprzeczyć, że naród jest jako oczadziały.

Przypomnę, zatem tekst, którym Tusk zahipnotyzował naród: „Już wkrótce Polacy zaczną wracać z emigracji, bo praca tu będzie się opłacać. Będą nas leczyć dobrze zarabiający lekarze i pielęgniarki, dobrze zarabiający nauczyciele będą uczyć nasze dzieci, dobrze zarabiający policjanci będą dbać o nasze bezpieczeństwo. Przy polskich drogach wyrosną nowoczesne stadiony i pływalnie. Czy to możliwe? Udało się w Irlandii, dlaczego ma nie udać się w Polsce? Przecież Polacy to wielki i mądry naród. Polskę też stać na swój cud gospodarczy. Musimy tylko wygrać te wybory". 

Sprawdziło się tylko ostatnie zdanie. Oczarował naród mówiąc piękne słówka, i zniknął bez śladu, jak ów Włoch z supermarketu z pieniędzmi kasjerki.

Janusz Szostak


Książka "Zamach na prawdę". Małgorzata Wassermann o nocnej naradzie prokuratorów

Właśnie ukazała się książka, która jest wywiadem - rzeką z Małgorzatą Wassermann, córką Zbigniewa Wassermanna, poległego pod Smoleńskiem polityka Prawa i Sprawiedliwości. Spotkałem się z opinią, że do lektury tej książki należy podchodzić z dystansem ponieważ jej współautorem jest dziennikarz pracujący w stacji telewizyjnej, która obok „Gazety Wyborczej” ma największy udział w zakłamywaniu prawdy o tragedii smoleńskiej i utrwalaniu tez zawartych w raportach MAK oraz komisji Millera. To o TVN-ie to oczywista prawda, ale skoro temu dziennikarzowi zaufała mec. Wassermann... 
Nie znam kulis powstania tej publikacji, lecz w trakcie czytania nie odniosłem wrażenia, by Bogdan Rymanowski przeszkadzał Małgorzacie Wassermann w przekazywaniu tego, co chciałaby czytelnikom przekazać. Wywiad jest zapisem jej dotychczasowej walki o prawdę o tym, co wydarzyło pod Smoleńskiem, a także o przywrócenie godności zarówno jej ukochanemu tacie, jak i pozostałym ofiarom tragedii.



Fragment  o nocnej naradzie rosyjskich i polskich prokuratorów z 10 na 11 kwietnia 2010 roku:


Polscy prokuratorzy pojawili się w Smoleńsku już wieczorem 10 kwietnia. Stanęli na wysokości zadania? 

Prokuratorzy dali się ograć jak małe dzieci. Nie wiem dlaczego, może ze strachu, może przez naiwność. W nocy z 10 na 11 kwietnia na miejscu katastrofy odbyła się narada polskich i rosyjskich prokuratorów. Powstała notatka, którą parafowali Krzysztof Parulski i Ireneusz Szeląg. Ustalono wersje zdarzenia, jakie będą brane pod uwagę w śledztwie. W notatce nie ma słowa o możliwości zamachu. Najwyraźniej prokuratorom zabrakło odwagi, by wstać od stołu i powiedzieć Rosjanom: „Uwzględniacie pogodę, błędy załogi, awarię, a gdzie jest ewentualny akt terrorystyczny?”. Już w pierwszych godzinach po katastrofie hipoteza zamachu została więc z góry wykluczona. Jest jeszcze jedna zadziwiająca rzecz w tej notatce. Otóż rosyjski pro¬kurator poniekąd wyznacza zadania prokuratorom z Polski! Informuje, kto jest za jaki zakres działań odpowiedzialny. 

Andrzej Seremet broni prokuratorów. Jego zdaniem, nie ma mowy, by tamtej nocy zawarli porozumienie z Rosjanami. To było tylko robocze posiedzenie.

A jakie robocze spotkanie kończy się tak jednoznacznymi konkluzjami? Narada trwała do pierwszej w nocy, spisano oficjalny protokół. Rosyjski prokurator Bastrykin oświadczył, że możliwe są trzy przyczyny katastrofy: zły stan techniczny tupolewa, kiepskie warunki pogodowe oraz niewłaściwe działania załogi samolotu i pracowników naziemnych lotniska. Nie znalazło się choćby jedno zdanie o ewentualnym udziale osób trzecich.
Jedna z konkluzji protokołu brzmi: „zabezpieczyć przeszukanie terenu, przechowanie i przekazanie rosyjskiemu Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu MAK wszystkich posiadanych samopisów pokładowych, próbek paliwa i dokumentacji lotu”. To kolejna decyzja podjęta w obecności Polaków i przyjęta bez słowa sprzeciwu. Pod każdym z ośmiu postanowień wymieniono odpowiedzialnych za realizację. W trzech wypadkach był to polski prokurator. Na protokole widnieje pieczątka i podpis pułkownika Szeląga.

Andrzej Seremet broni prokuratorów, a oskarżanie ich o oddanie kontroli nad śledztwem nazywa zniesławieniem. Zdaniem prokuratora generalnego protokołu nie podpisał żaden z Polaków, a pułkownik Szeląg przystawił pieczątkę już w Warszawie, gdy załączał dokument do akt.

Cóż mógł powiedzieć po takiej kompromitacji? Każdy prawnik analizujący notatkę przyzna, że tamtej nocy powstał dokument określający podstawy współdziałania obu prokuratur. Profesor Piotr Kruszyński stwierdził, że nawet jeśli pieczątka została przystawiona później, to jest wskazanie, że nasi prokuratorzy są odpowiedzialni za realizację postanowień narady. 

Kilka miesięcy później Rosjanie zażądali od nas unieważnienia zeznań kontrolerów ze Smoleńska, którzy sprowadzali tupolewa. Prokuratorzy chcieli na to przystać, ale później się z tego wycofali.

I całe szczęście, że poszli po rozum do głowy. Nie potrafię sobie wyobrazić, że prokurator powie nagle „unieważnijmy dokument, pod którym widnieje pieczątka”. To byłoby niezrozumiałe i bezprawne. 

Chodzi o zeznania Pawła Pliusnina i Wiktora Ryżenki. W wielu punktach są one z sobą sprzeczne. Ale w jednym kontrolerzy są zgodni: to generał z Moskwy wydał im polecenie, by TU-154 lądował mimo gęstej mgły. Kontrolerzy chcieli wydać załodze zakaz lądowania. 

Zacznijmy od tego, że o tym, jak Rosjanie prowadzili śledztwo od samego początku, świadczy fakt istnienia dwóch różnych protokołów przesłuchania jednego kontrolera przez dwie różne osoby. Co więcej, przesłuchania miały się odbywać i być spisywane w tym samym czasie! Jakby tego było mało, zeznania są w wielu punktach całkowicie różne. Paweł Pliusnin w jednym protokole zeznał, że załoga słabo znała język rosyjski, a w tym samym czasie do drugiego protokołu miał powiedzieć, że nie wie, jaki był poziom władania rosyjskim przez pilotów. Kontrolerzy w miarę zgodnie zeznają, że okłamywali załogę TU-154M co do danych dotyczących widoczności, aby – jak twierdzą – zniechęcić ich do lądowania. 

Moglibyśmy się dowiedzieć, jak było naprawdę, gdybyśmy mieli dostęp do nagrań wideo ze smoleńskiej wieży.

Prokuratura prosi o to Rosję od 2010 roku. I nic. Do dzisiaj nie otrzymała nagrań.

W jaki sposób protokoły, które obciążają Rosjan, dostały się w nasze ręce?

Mogę tylko powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia. Protokoły te zostały przywiezione bezpośrednio z Moskwy. Po ich przejęciu nastąpiła bardzo długa przerwa w dopływie kolejnych materiałów. Gdy Moskwa zorientowała się, że ten niewygodny dokument jest w polskich rękach, pozostałe poszły do weryfikacji.
(...)

Generał Roman Polko, 
Szefologika (Gliwice 2014):
Amerykanie z pewnością wykorzystaliby element zaskoczenia i w ciągu pierwszych pięciu minut otoczyliby samolot. Na pewno nie pozwoliliby się zbliżyć do wraku nikomu spoza służb USA. Oficjalnie czy nie, działając wg procedur bądź wymuszając stan faktyczny. Ten teren stałby się poniekąd eksterytorialny. Sęk w tym, że na prezydenta USA czekałaby ogromna ekipa na miejscu – a ilu było BOR-owców? A ilu było w dniu przylotu premiera?

I jeszcze jeden fragment, o Ewie Kopacz:

Daria Wassermann (bratowa Małgorzaty Wassermann - przyp. mój):
Po wyjściu z kostnicy zaprowadzili nas do auli na parterze. Małgosia miała tam czekać, ale nie było jej bardzo długo. Podeszliśmy do ministra Arabskiego i poskarżyliśmy się, że nie wiemy, co się z nią dzieje. Minister sprawiał wrażenie niezorientowanego. Ewa Kopacz zapytała nas, czy mamy jakieś rzeczy osobiste do trumny. Mieliśmy różaniec teścia oraz rzeczy od rodziny Aleksandra Szczygły. Powiedziała, że wprawdzie procedury tego zabraniają, ale ona dopilnuje, by znalazły się w trumnach. W hallu poczęstowała mnie papierosem. Narzekała, że Rosjanie nie chcą ubierać zwłok. Kiedy jest problem, to mówi im, że „tak chciał premier Putin”, i wtedy stają na baczność. Podziękowaliśmy jej za dobre przyjęcie i szybką identyfikację. „My tutaj sobie rozmawiamy – powiedziała – a byłoby dobrze, żebyście umieścili dla mnie w Internecie ja¬kieś podziękowanie. Bo wrócimy do Polski i będą mieć do mnie o wszystko pretensje”. Byłam w szoku. Nie takich słów się spodziewałam.

* * *
Minister zdrowia Ewa Kopacz
na posiedzeniu sejmu 19 stycznia 2011 roku:
[…] nad tymi zwłokami, ostatnią rzeczą, o której się myślało, to był PR i polityka. Jeśli dzisiaj ktokolwiek zarzuca urządzanie PR-u z powodu tej tragedii, jest po prostu szubrawcem i nie boję się tego słowa.




 zdj. Express Sochaczewski, 
Okładka - Wydawnictwo M

Medialne rewiry

Oczy ze zdumienia przecierałem, gdy któregoś dnia oglądałem w tvn audycję, w której zastanawiano się, czy Putin to sprytny polityk, czy zwykły bandyta. No i sporo było za tym, że jednak bandyta. Tym bardzie byłem zdumiony, bo pamiętam bardzo dobrze, gdy ta sama stacja, ci sami ludzie wyśmiewali osoby, które twierdziły w 2010 czy 2011 roku, po katastrofie smoleńskiej, że mamy do czynienia z politycznym gangsterem. 

A przecież już wtedy było jasne, że Putin to bezwzględny dyktator. Już mordował ludzi w Czeczenii, przymierzał się do zaatakowania Gruzji. To wówczas redaktorzy tvn i Gazety Wyborczej tego nie dostrzegali? Dziś, gdy cały świat oprzytomniał po kolejnych zbrodniach wschodniego watażki, łatwo snuć polityczne dywagacje. Ale mądry dziennikarz czy polityk musi przewidywać. 

Ale to nie koniec dziwnych zmian w polskim dziennikarstwie. Oto niejaki Lis zaatakował kandydata na prezydenta PiS, że jego teść jest Żydem. A Gazeta Wyborcza nic. Cisza! Pismo, które nawet użycie słowa Żyd w jakimkolwiek kontekście ścigało ogniem i żelazem, tym razem milczało. 

Widocznie gazeta ma różne standardy, gdy idzie o antysemityzm. 

Tomasz Połeć

Image may be NSFW.
Clik here to view.

"Zamach na prawdę" - Małgorzata Wassermann o stenogramach i zapisach z czarnych skrzynek

„Myślenie, że Rosjanie nie byliby do tego zdolni, to Himalaje naiwności”

Na początku czerwca 2010 roku Rosjanie przekazali nam stenogramy z czarnych skrzynek. Wynikało z nich, że załoga zdawała sobie sprawę z fatalnej pogody. Kapitan Protasiuk mówił: „W tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść”, „Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie”. Mimo licznych ostrzeżeń systemu TAWS piloci kontynuowali lądowanie.

Od początku z tymi kopiami coś było nie tak. Nie powinno się więc traktować tego stenogramu jak dekalogu. W ciągu pięciu lat nasi prokuratorzy byli w Moskwie kilka razy, by zrobić nowe odczyty z czarnych skrzynek. I ciągle coś im się nie zgadzało.

Widzieliśmy wszyscy sejf w Moskwie, który po włożeniu czarnych skrzynek został zaplombowany. Nie wierzy pani w te zabezpieczenia?

Służby specjalne potrafią wejść do każdego strzeżonego budynku i to bez najmniejszego śladu. A co dopiero jeśli sejf mają pod własną kontrolą. Myślenie, że Rosjanie nie byliby do tego zdolni, to Himalaje naiwności. Niezależni specjaliści, którzy porównywali stenogramy z pozostałymi dowodami (na przykład zdjęciami satelitarnymi czy innymi ekspertyzami) zwrócili uwagę, że wiele rzeczy się nie zgadza. Same kopie zapisów różnią się w stopniu uniemożliwiającym uznanie ich za rzetelne. Na przykład w nagraniach wykonanych w Moskwie 31 maja 2010 roku zabrakło 16 sekund.

Jednak Instytut Sehna wydał opinię, że nagrania nie nosiły śladów ingerencji ani manipulacji.

Niektóre z przekazanych kopii faktycznie nie nosiły śladów ingerencji, ale pamiętajmy o jednym fakcie. To, że „zrzutu” kopii rzeczywiście dokonano z oryginałów, wiemy tylko na podstawie oświadczenia Rosjanina, niejakiego Trusowa.

Ostatnie sekundy lotu tupolewa mogły wyglądać inaczej, niż myśleliśmy?

Zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że w stenogramach nie ma śladu histerii załogi. Najmniejszego objawu zdenerwowania. Słychać tylko odliczanie wysokości. Czy możliwe, by w czasie, gdy coś dziwnego dzieje się z samolotem, nikt tego nie skomentował choćby zdaniem? Tymczasem nie było żadnego krzyku ani podniesionego głosu.

Załoga mogła być sparaliżowana albo skupiona na manewrze, który mógł wszystkich uratować.

Trudno mi w to uwierzyć. Podobne wątpliwości mają śledczy, skoro w sierpniu 2014 roku wystąpili do Rosji o zgodę na kolejne skopiowanie zapisów czarnych skrzynek. Tym razem przy zastosowaniu nowego oprogramowania. Widać, że nie mają ochoty pracować na materiale, który dostali wcześniej.

Rosjanie mogli zmontować stenogram?

Nie musieli. Wystarczy, że nagrali tyle, ile chcieli. Ale są też opinie poważnych ekspertów, że taki montaż jest prawdopodobny. Te kolejne prośby prokuratury potwierdzają nasze podejrzenia, że kopie, na których swój raport oparła komisja Millera, były niewiarygodne. Cały raport nadaje się więc do kosza.
(...)





Zamach na prawdę - Małgorzata Wassermann, Bogdan Rymanowski, Wydawnictwo M

Fragm. i okładka- Wydawnictwo M

Informacja o konferencji prasowej autorów

Poszło z dymkiem

Egzaminacyjne rodeo

Szykuje się kolejna zmiana w egzaminach na prawo jazdy. Zostanie poszerzony zestaw pytań, wśród których na przykład znajdzie się pytanie o wysokość lewarka zmiany biegów czy rozmiar tablicy rejestracyjnej. Po jakiego diabła kierowcy taka wiedza? Myślę, że to wiedzą tylko autorzy tych pytań. 
Ta paranoja trwa już wiele lat i nic nie wskazuje na to, aby miało być lepiej. Takie kretyńskie zestawy pytań służą jedynie temu, żeby jak najwięcej adeptów oblało egzaminy, dzięki czemu ośrodki egzaminacyjne zdzierają kasę, bo każda powtórka kosztuje. 
Kolejna sprawa to nacisk na jakieś bzdurne parkowanie w słupkach, czy cofanie po okręgu, z którymi to manewrami kierowcy mają do czynienia może parę razy w roku. Parkowanie zresztą odbywa się z reguły przy prędkości 5 km/h, przy której nawet źle wykonany manewr wielkiej krzywdy nikomu nie zrobi. Natomiast nikt nie uczy bezpiecznego wyprzedzania, umiejętności przewidywania na drodze, ponieważ takich testów na egzaminach nie ma. 
Podsumowując należy zadać pytanie: czemu ma służyć egzamin? Otóż tylko i wyłącznie wytrzepaniu adepta z kasy! Bo jeździć to on się nauczy dopiero później. Na własnych błędach. 
Tomasz Połeć

fot.screenshot/You Tube

Jak zginął prezydent Polski

12 maja

dopóki nie zrozumiem / będę snuł się pomiędzy połamanymi drzewami / na których nie pojawił się jeszcze nawet maleńki pączek zieleni / między pniami obdartymi z kory / będę kroczył z opuszczoną głową / pośród mlecznych nitek unoszących się w powietrzu / wśród butów wychodzących z ziemi / z wiatrem przeciągającym / ciemnymi korytarzami moich piszczeli / ta ziemia / na którą spadli / ma usta / będę czekał kiedy się otworzą / muszę zrozumieć /

29 maja

trzeba wrócić / po zatartych śladach / gdzie ziemia zadeptana / ciężkimi sapagami / zmasakrowane cylindry / z poszarpanymi bebechami / spoczywają po przesłuchaniach / w ciemnej piwnicy / zwłoki spalone / poszatkowane ciała w zalutowanych trumnach / kłamstwo / kłamstwo / kłamstwo /

1 września

nie ufam temu co widzę / fałszywa perspektywa / zdjęcia kręcone / z ruchomej platformy / klatki wycięte / punkty widzenia zmontowane / obraz / nałożony na obraz / nie wierzę w to co słyszę / ścieżki spreparowane / przesunięte / przyglądam się dobrze każdemu słowu / owoce drzewa wiadomości / są zatrute / źródła skażone /


Roman Misiewicz z tomu „dobre-nowiny.pl” – wiersze smoleńskie


***

"Dlaczego wciąż w Polsce nie ma głównych dowodów w sprawie – wraku, czarnych skrzynek, przyrządów nawigacyjnych? Dlaczego niemożliwe jest zakończenie śledztwa i jednoznaczne wyjaśnienie przyczyn katastrofy? Dlaczego prokuratura nie zbadała całego wraku, skrzętnie omijając części spalone i rozsadzone eksplozją? I dlaczego nie zbadała oryginałów czarnych skrzynek, nie przeprowadziła sekcji zwłok i nie wykonała rekonstrukcji wraku? A wreszcie, dlaczego prokuratura wciąż odmawia zbadania najbardziej prawdopodobnej przyczyny katastrofy – eksplozji w końcowej fazie lotu? (...)"


fot. Bernard

Więzienne tortury seksem

Gdy w świat poszła wieść, ze żona szefa Amber Gold przyprawiła mu rogi z klawiszem, to natychmiast jedna z gazet zasugerowała, że zdradzony mąż musi być gejem.
I dalej popłynęły sugestie, że pewnie ją zaniedbywał z kochankami itp. itd.  Gdyż inaczej kobieta byłaby mu wierną. Niby racja, wszak w kryminale (gdzie oboje siedzą - ale każde w innym) wierności powinno być stosunkowo łatwo dochować. Okazuje się jednak, że nawet w damskim więzieniu na heteroseksualną kobietę czyhają pokusy. Ale, żeby zaraz z męża każdej wiarołomnej żony robić geja? Gdyby tak było, to pewnie wówczas hetero byliby w mniejszości. Na szczęście proporcje są odwrotne.
Jak się okazuje - przebywająca od dwóch lat w łódzkim areszcie śledczym - Katarzyna P. oddała się funkcjonariuszowi służby więziennej. Nie wiedzieć czemu, z  okazji tego romansu - którego owocem będzie wkrótce dziecko - pracę stracił dyrektor łódzkiego aresztu przy ulicy Beskidzkiej, który nie brał udziału w zapładnianiu aresztantki.  Natomiast  jurny klawisz pracuje tam nadal. Mimo że do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o „przekroczeniu uprawnień". Brzmi poważnie. Cokolwiek to znaczy.
Także Katarzyna P. – aresztowana za tzw. współudział w doprowadzeniu do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie prawie 851 milionów złotych -  pozostaje w tej samej celi. Nikt jej za karę do karceru nie wsadził.
Jednak dla niej - można by rzec - sprawa stała się brzemienna w skutkach.
Jedyne pocieszenie, że w tym przypadku nikt nikogo do seksu nie zmuszał. Wszystko odbywało się z własnej, nieprzymuszonej  woli. Wprost z nieukrywaną chęcią i chucią. Co nie zawsze za kratami ma miejsce.
W osławionym Guantanamo, więźniów ponoć torturowano seksem. Tak przynajmniej twierdzi Mohamedou Slahi - jeden z najdłużej przetrzymywanych tam więźniów. Rzekomo był on wykorzystywany seksualnie, bity i gwałcony.  Więzień wspomina, jak dwie strażniczki powiedziały mu, że zostanie nauczony prawdziwego amerykańskiego seksu i zgwałciły mężczyznę. Slahi napisał: „cały czas modliłem się, aby wydostać się z tego piekła”. Co one mu tam zrobiły? Nie chcę nawet tego wiedzieć.
Ale te dwa przykłady jasno obrazują przewagę polskich kryminałów nad amerykańskimi.
U nas, seks to nadal przyjemność, a tam to już tortury.
Janusz Szostak
Felieton ukazał się w najnowszym numerze magazynu REPORTER


 Image may be NSFW.
Clik here to view.

Bitwa o pamięć o Prezydencie Lechu Kaczyńskim

„Mitem jest twierdzenie, że nie istnieje takie zjawisko społeczne, jak pamięć o Lechu Kaczyńskim. Zawartość tej książki, czyli setki przykładów rozmaitych upamiętnień Prezydenta, obala, choć trzeba by raczej powiedzieć, że roznosi w pył to fałszywe, lecz narzucane Polakom wyobrażenie” – uważa Sławomir Kmiecik, autor publikacji pt. „Lech Kaczyński.Bitwa o pamięć”.
To pierwsza na rynku książka pokazująca – wbrew stereotypom oraz medialnym manipulacjom – jak godnie i często Prezydent Lech Kaczyński jest pośmiertnie upamiętniany i honorowany w kraju i za granicą.


Jarosław Kaczyński:
W tytule tej książki zawarte są słowa „Bitwa o pamięć”. Tak, to jest bitwa! Ale nie tylko o pamięć o Prezydencie Lechu Kaczyńskim. To jest batalia o naszą godność i przyszłość. Dobrze, że została ona na tych kartach udokumentowana.

Andrzej Duda:
Kiedy powiedziałem głośno, że dzieło Lecha Kaczyńskiego wymaga kontynuacji, media głównego nurtu zaatakowały mnie z furią. Próbowano zabić pamięć o Lechu Kaczyńskim, ale im więcej takich działań podejmowano, tym okazywały się one mniej skuteczne. Ta książka potwierdza jednak, że Polacy dobrze zapamiętali Prezydenta i chcą, aby jego testament został wypełniony.

Jerzy Zelnik:
Ta książka jest fotografią materialnych dowodów na wzrost świadomości obywatelskiej, dowodem na coraz większą potrzebę utrwalenia pamięci o tym wielkim Polaku, zwłaszcza w dobie upadku autorytetów.

Sławomir Kmiecik– dziennikarz, publicysta, autor książek „Przemysł pogardy” i „Przemysł pogardy 2”, w których ukazał zjawisko niszczenia wizerunku Lecha Kaczyńskiego – za jego życia i po tragicznej śmierci pod Smoleńskiem.W swoich pracach zajmuje się najnowszą historią Polski, polityką i mediami, w tym zwłaszcza dokumentowaniem czarnej propagandy, technik manipulacji i „zabijającego” śmiechu. Jego pasją jest również polska satyra polityczna. Napisał na jej temat trzy książki: „Wolne żarty!”, „Chichot [z] polityka” i „Niezłe szopki”. Obecnie jest publicystą Wielkopolskiego Kuriera Wnet.

                                                                                              ***

Wielkopolski Kurier Wnet
  oraz
Akademicki Klub Obywatelski im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu 
                  
                               zapraszają na premierę najnowszej książki poznańskiego dziennikarza

                                                                                Sławomira Kmiecika

                                                         „LECH KACZYŃSKI. BITWA O PAMIĘĆ. 
                                                   Przewodnik po miejscach upamiętnienia Prezydenta”

                                                                         14.04.2015 r. godz. 18.00

                                                        Pałac Działyńskich , Stary Rynek 78, Poznań




Tester domów publicznych

Włodarze seksbiznesu w Berlinie zamieszczają na swoich portalach ogłoszenia, że poszukują do pracy „testerów domów publicznych”. Trochę już żyję na tym świecie, lecz do tej pory nie słyszałem o takiej profesji. A jest to ponoć praca ciekawa, rozwijająca zainteresowania i – co ważne – niemal stale w ruchu.

Taki tester ma oczywiście sprawdzać jakość oferowanych usług, a także kontrolować, czy w danym domu publicznym panuje czystość i porządek i czy uprawianie seksu jest tam bezpieczne. Czyli berlińskie burdele mają mniej więcej wyglądać tak, jak w naszej rodzimej, acz nieprzyzwoitej piosence śpiewanej na melodię „Prząśniczki”, a zaczynającej się od słów „ Na ulicy Brackiej…”, gdzie wszystko leży na swoim miejscu.

Kandydat musi być wykształcony, najlepiej w dziedzinie biznesu lub hotelarstwa i rzecz jasna, mieć kilkuletnie doświadczenie w wizytach w domach publicznych. Mile widziane jest posługiwanie się obcym językiem. Wysokości wynagrodzenia w ogłoszeniach nie podano. Jednak wydaje się, iż najwłaściwsze byłoby tu potoczne powiedzenie, które mówi, że żeby dobrze zarobić trzeba się nieźle napier…ć. W stolicy Niemiec jest bowiem - według wiarygodnych szacunków - ponad pięćset domów publicznych.

Od piętnastu lat prostytucja w Niemczech jest legalna, to znaczy państwo pobiera z tej działalności podatki, a pracownicy tego biznesu objęci są opieką socjalną. Ale wiadomo też, że prawo w tym wypadku  to fikcja, bo ci, którzy rejestrują działalność gospodarczą są w dramatycznej mniejszości. Niemcy są największym rynkiem dla handlarzy kobiet, najczęściej zmuszanych do świadczenia usług seksualnych i poniżanych.

Kiedy w zeszłym roku, zgodnie z unijnymi zaleceniami, zaczęto w Polsce uwzględniać dochody z seksbiznesu przy obliczaniu PKB, znów odżyła dyskusja na temat: legalizować prostytucję, czy jej nie legalizować. Zwolennicy twierdzą, że skoro działalność ta przynosi ogromne dochody, to państwo też powinno mieć z tego korzyści więc należy ją opodatkować, zaś pracownikom tego sektora przysługiwałyby wtedy świadczenia, takie jak wszystkim.

Przeciwnicy, do których i ja się zaliczam uważają m.in., iż pobierając podatki z niemoralnego procederu państwo samo staje się sutenerem, a z sutenerstwem należy bezwzględnie walczyć. Zalegalizowanie prostytucji nie załatwia także problemu handlu kobietami, które są masowo wywożone ze swoich krajów, a potem zniewalane i wykorzystywane. Bardzo rzadko bowiem w życiu bywa tak, jak w tym dowcipie:
Dzwoni ojciec do córki, która wyjechała zagranicę na studia:
- Co słychać, córeczko?
- Zostałam prostytutką.
- Co takiego?! Jak mogłaś?!
- Ale tato! Słuchaj! Wiesz ile ja mam teraz ciuchów? I studia mam opłacone już do końca. Jeżdżę jaguarem. Siostrę zapraszam do mnie na wakacje, a tobie i mamie wykupiłam wczasy na Majorce. I kupiłam wam jacht, który już tam na was czeka.
- Zaraz, zaraz… to mówisz, że kim zostałaś?
- Prostytutką.
- Aaaa nie, to sorry… Ja zrozumiałem, że protestantką.

fot. screenshot/You Tube
***

Felieton pochodzi z najnowszego wydania magazynu kryminalnegoREPORTER

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Piosenka dla namiestnika rannej zmiany

Smoleńska mgła nie rzednie

Piąta rocznica tragedii smoleńskiej na nowo rozbudziła antagonizmy. I znów zwolennicy hasła „Polsko nic się nie stało” pod hasłem zgody i racjonalizmu rozpętali spór. A to za sprawą radia RMF, prokuratury wojskowej, z której „wyciekły” stenogramy rozmów w kokpicie Tu-154, rzekomo ponownie odczytane, tym razem już ponoć bezbłędnie. I znów powróciła kwestia obecności gen. Błasika w kabinie pilotów i nacisków na tychże oraz alkoholu w postaci piwka. Co dziwne, już dawno temu Instytut im. Sehna stwierdził bezdyskusyjnie, że głosu generała w kokpicie nie słychać. Nie słychać też brzęku szklanek.

Dziwne to jest także i z tego powodu, że tydzień wcześniej ta sama prokuratura stwierdziła, że żadnych więcej materiałów nie ma! Ale po ujawnieniu przez RMF wspomnianych „rewelacji”, prokurator stwierdził, że w stenogramach (których nie ma) są nieścisłości?

Sam redaktor, który ujawnił nagrania przyznał, że być może piwko, o którym ponoć ktoś mówi na pokładzie, to może właściwie paliwko!

Wszystko to dowodzi, że Polska nie radzi sobie z tym śledztwem i bezwzględnie powinno się poprosić zewnętrznych specjalistów o pomoc. I w żadnym razie nie może być mowy o narażeniu autorytetu państwa, jak krzyczą niektórzy.
Tego już dawno nie ma.

Tomasz Połeć

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Załatwiliśmy ochronę gangsterowi

To był jeden z największych przemytów narkotyków do Polski. Kartel z Cali - we współpracy z „Pruszkowem” - wysłał statkiem do Gdyni ponad tonę kokainy. Jej rynkowa wartość wynosiła wtedy 212 milionów funtów brytyjskich! Narkotyki nie dotarły jednak na miejsce. Wówczas Kolumbijczycy zagrozili „pruszkowiakom” śmiercią. Wtedy nieświadomie zorganizowałem ochronę policyjną jednemu z głównych organizatorów przemytu. 


Był 20 listopada 1993 roku, gdy kontenerowiec Polskich Linii Oceanicznych m/s „Jurata" wypłynął z portu La Guardia w Wenezueli  do Gdyni. 24 stycznia 1994 roku statek zawinął do niewielkiego portu Birkenhead, pod Liverpoolem, i tam zainteresowały się nim  brytyjskie służby celne. Wśród innych ładunków znajdowało się 49 beczek z lepikiem i dachówki dla firmy Med-Glob, ze wsi Majdan koło podwarszawskiej Wiązowny. Podejrzenia Brytyjczyków wzbudził fakt, że koszty transportu lepiku i dachówek były wyższe niż wartość samego towaru. Już 25 stycznia brytyjska policja poinformowała polskich kolegów, że na statku „Jurata” znaleziono 1190 kilogramów kokainy. Wartej wówczas 212 milionów funtów.
Statek popłynął do Polski już bez narkotyków. Na początku lutego 1994 roku „Jurata” wpłynęła do portu w Gdyni.  Tu po ładunek przyjechał  Krzysztof O.  pełnomocnik firmy Med-Glob.  W porcie kręcili się już funkcjonariusze UOP, policjanci oraz gangsterzy z „Pruszkowa”, do których należała ta przesyłka. Ci ostatni byli pewni, że towar – dotarł do kraju.

„Pruszków” traci fortunę

Jak się okazało po latach, mózgiem tego przemytu był Leszek D. ps. „Wańka”. Ponoć, stracił na tej akcji milion dolarów. „Wańka” całą operację organizował przy pomocy Tadeusz S., z którym znał się od dziecka, oraz Adama U. - ojca chrzestnego syna Tadeusza S. Na początku lat 90. Adam U. wyjechał  do Ameryki Południowej. A za nim podążył Tadeusz S. To oni pomogli „Pruszkowowi” w nawiązaniu kontaktów z kartelem z Cali.
Kokaina z „Juraty” była faktycznie własnością kolumbijskiego kartelu  i miała trafić przez Polskę do Europy Zachodniej. Przemyt narkotyków organizowała i ochraniał grupa pruszkowska. Jako honorarium za usługę gangsterzy z „Pruszkowa” mieli zatrzymać kokainę wartości około 30 milionów dolarów.
Jak twierdzą wtajemniczeni, ten transport był od początku ubezpieczony. Jednak nie polisą, lecz głowami Adama U. i Tadeusza S. Gdy kokaina przepadła, obaj znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Jednak udało im się uniknąć śmierci. Zagrożeni byli też „pruszkowiacy”. Gdy doszło do wpadki, wówczas do Polski mieli  przybyć wysłannicy kartelu z  Cali, aby rozprawić się z „Pruszkowem”.

Oddaj 30 milionów!

Krzysztof  O.  – do  którego adresowany był transport kokainy - mieszkał w  Piasecznie. Zaledwie od 1 października 1993 roku prowadził niewielką firmę zajmującą się między innymi handlem materiałami budowlanymi. Magazyny znajdowały się w Majdanie koło Wiązowny. Tam miała tam trafić, zamówiona w Wenezueli, dostawa dachówek i kleju w beczkach: - Pierwszy raz zamówiłem towar w tym kraju – mówił nam wówczas - Niecierpliwiłem się, że rozładunek „Juraty” przedłuża się. Były pogłoski, że na  statku znajdują się narkotyki, ale traktowałem to jako żart.
W końcu towar załadowano na ciężarówkę i ruszyła ona do Warszawy. Krzysztof O. twierdził, że tir z dachówkami i klejem był pod obserwacją: - Od Gdyni jechały za transportem te same samochody.
Kilka dni później do jego firmy miał zgłosić się nieznany nikomu osobnik. Twierdził, że ma odebrać część towaru. Właściciela nie było wówczas na miejscu i pracownicy odmówili wydania beczek.
Od tego momentu – zdaniem Krzysztofa O. - zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Wokół firmy kręcili się podejrzani mężczyźni. Którejś nocy poderżnięto gardło psu pilnującemu magazynów.
Apogeum nastąpiło na tydzień przed Wielkanocą 1994 roku. Około godziny 22.00 Krzysztof O. jechał swoim mitsubishi z Warszawy do Piaseczna: - W pewnym momencie zobaczyłem volkswagena z kogutem na dachu – opowiadał nam 21 lat temu – Kierowca dawał mi znaki, żebym się zatrzymał. Myślałem, że to policja i zjechałem na pobocze.
Według jego relacji w  volkswagenie było kilku mężczyzn. Jeden z nich wysiadł z samochodu i podszedł do mitsubishi. Krzysztof  O. nie wyłączył silnika, jedynie opuścił szybę.
- Przekręciłeś nam towar za 30 milionów dolarów – warknął napastnik.
- Jakie dolary, jaki towar?- zapytał zszokowany przedsiębiorca.
W tym momencie bandyta wyjął pistolet z tłumikiem: - Nie rżnij idioty. Masz wybór, życie albo 30 baniek! -  i wymierzył do niego z broni. Krzysztof O. rzekomo podbił pistolet do góry. Doszło do krótkiej szarpaniny, w trakcie której padły dwa strzały.  Jedna z kul ugodziła  mężczyznę  w udo. Mimo bólu nacisnął na gaz i odjechał. Za plecami  usłyszał jeszcze kilka strzałów. Pocisk przebił szybę auta.
Ranny mężczyzna pojechał wówczas do Komendy Rejonowej Policji w Piasecznie, gdzie złożył zgłoszenie o napadzie. Policjanci uznali zdarzenie, jako typowy rozbój. Karetką pogotowia przewieziono go do Konstancina, gdzie udzielono mu pomocy lekarskiej. Później sprawę przejęła policja na Ochocie, bowiem napad zdarzył się na terenie tej dzielnicy.

Ochrona dla gangstera

Kilka dni później Krzysztof O. poprosił o pomoc mnie oraz Radosława Rzepkę – wówczas byliśmy dziennikarzami Expressu Wieczornego. Szukał dla siebie ratunku po tym, gdy okazało się, że kokaina zniknęła z „Juraty”.
Mówi nam, że nigdy nie miał nic wspólnego z narkotykami. Ponoć nie wiedział, że został wciągnięty w brudne interesy „Pruszkowa”: – Znajomy polecił mi firmę w Wenezueli sprzedającą materiały budowlane. Nie sądziłem, że to tak się skończy. Czuję się zagrożony, boję się o życie swoje i rodziny. Codziennie  otrzymuję telefoniczne pogróżki. Powiedziano mi, że mam tydzień na oddanie narkotyków lub pieniędzy. A ja w ogóle  nie wiem, o co tu chodzi! – twierdził wówczas i prosił abyśmy pomogli mu uzyskać  do policji o ochronę. Co udało nam się załatwić niemal od razu, przez Komendę Główną Policji.
 Kilka razy odwiedzaliśmy Krzysztofa O, w jego mieszkaniu w Piasecznie. Mieszkał z rodziną na czwartym (ostatnim) piętrze niepozornego bloku. Na schodach, pod jego drzwiami zawsze dyżurowało co najmniej dwóch antyterrorystów. Dwóch innych siedziało w samochodzie przed domem.  Ochraniali go także gdy poruszał się po mieście. Nie jestem jednak pewien, czy byli to w pełni profesjonalni funkcjonariusze. Gdyż jeden z nich postrzelił się z własnej broni, bawiąc się nią na schodach, pod drzwiami Krzysztofa O. Innym razem funkcjonariusz wjechał w jego samochód, gdy jechał do Warszawy.
Minęło kilka lat zanim śledczy wyjaśnili, kto był organizatorem przemytu kokainy. I zanim okazało się,  jak w tym wszystkim była rola Krzysztofa O. Na pewno  nie był on  niczego nieświadomym biznesmenem. 
Przez 8 lat polskie organa ścigania czekały na odpowiedź od wenezuelskich władz na temat umowy zawartej między Med-Globem a wenezuelskim sprzedawcą lepiku. W tej sprawie wysłano dziesiątki monitów, nie obyło się beż interwencji Ministerstwa Spraw Zagranicznych i polskiej ambasady w Caracas.
Po latach okazało się,  że Med-Glob, to była fikcyjna firma, założona wyłącznie na potrzeby przemytu kokainy. Nikt nie prowadził w niej prac biurowych, nie wysyłano żadnych pism. Poza tym jednym, dotyczącym  zakupu dachówki i masy bitumicznej w Wenezueli.
Krzysztof O. – udając niewinnego - oszukał nie tylko nas, ale zapewne także policję. Ale kto wie, może udało nam się uratować go przed gniewem kumpli z „Pruszkowa” albo nawet gangsterów z Cali? 
W każdym razie prokuratura oskarżyła go o przemyt narkotyków i wraz z 8 innymi gangsterami trafił na ławę oskarżonych. Najpoważniejsze zarzuty postawiono właśnie Krzysztofowi O. oraz Leszkowi D. „Wańce". Obaj w 2004 roku - wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie - zostali skazani na 8  lat pozbawienia wolności. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał w mocy oba wyroki.
- Nie ma i dotąd nie było takiego przemytu kokainy -  stwierdziła w uzasadnieniu wyroku sędzia Grażyna Wasilewska-Kloc.

Janusz Szostak

Na zdj. statek Jurata

Ten oraz wiele innych, równie ciekawych tekstów można znaleźć w ostatnim wydaniu magazynu kryminalnegoREPORTER
Image may be NSFW.
Clik here to view.

Reduta Grabarczyka

Ta sprawa nie jest oczywiście najważniejszym, lecz za to dosłownym przykładem trafności oceny stanu państwa dokonanej niegdyś przez Bartłomieja Sienkiewicza: państwo polskie istnieje jedynie teoretycznie. Mianowicie minister Grabarczyk otrzymał pozwolenie na broń, zaliczając jedynie egzamin teoretyczny...




Medialne bezpieczeństwo

Zbroimy się na potęgę. Wystarczy włączyć telewizor, radio, albo wziąć gazetę i niemal wszędzie informacje o zbrojeniach. Staniemy się lokalną potęgą militarną, gdyby wierzyć mediom. Niestety rzeczywistość wygląda nieco mnie optymistycznie. Uzbrojenie, na które teraz, w panice, wydamy ogromne kwoty, w przypadku prawdziwej agresji nie będzie w stanie nas obronić, ponieważ będzie go za mało, nasze systemy obrony nie będzie współpracować z tym nowym wyposażeniem, a system dowodzenia jest po prostu fikcją. 
Poza tym nie mamy wojska, a tę liczbę „patriotów” czy francuskich śmigłowców Rosjanie są w stanie „nakryć czapkami”. 
Ale przypominam sobie, jak nieco ponad 5 lat temu te same media wyzywały od oszołomów wszystkich tych, którzy zwracali uwagę na zagrożenie. Gdy ówczesny prezydent, Lech Kaczyński, jasno mówił, że należy się zbroić, że zagrożenie będzie realne – był obiektem kpin i uznawany za kompletnie nie umiejącego rozeznać politycznych meandrów. 
Czemu te same media nie drwią z dzisiejszych oszołomów i panikarzy, którzy chcą się zbroić? Bo zobaczyły realne zagrożenie? Należało by się więc uderzyć w pierś i przyznać, że wtedy się myliły, że niesłusznie drwiono z prezydenta Kaczyńskiego. Że to On miał rację! 
Gdyby wówczas posłuchano prezydenta, dziś bylibyśmy o pięć lat bezpieczniejsi. 
Tomasz Połeć


Nic śmiesznego z tymi wilkami

Prezydent się poprawił

Strategia chaosu

Jakby ucichły nieco komentarze o zakupie nowych helikopterów z Francji. Wszystko przebiła dymisja ministra sprawiedliwości, który, jak się okazuje, ze sprawiedliwością może i trochę ma wspólnego, gorzej z prawem.
No bo jeśli minister tego resortu pozwala sobie na nieprzestrzeganie prawa, to kto będzie je przestrzegał? Oczywiście czekamy na decyzję prokuratury, która z pewnością niebawem wyjaśni sprawę pozwolenia na broń. Czyli pewnie umorzy.
Ale nie o tym. Najpierw niczemu nie służące Pendolino, jeszcze wcześniej francuskie pociągi metra. Teraz francuskie śmigłowce, a słyszę, że mamy kupić ponad setkę niemieckich czołgów, wprawdzie nieco używanych, ale się polakieruje i…
Może bym się i nie czepiał, tylko szkoda mi tych paru lat straconych na udowadnianiu, że Rosja to fajny kraj, Putin to fajny przywódca, a w ogóle to jest spokojnie i bezpiecznie. I co? I wszystkie te opinie dziś są funta kłaków warte!
Tymczasem Rosjanie systematycznie gromadzą swoje wojsko w obwodzie kaliningradzkim (dawniej Królewiec – to wyjaśnienie dla młodzieży).
A my tam nadal mamy otwarty mały ruch graniczny z Rosją – to przypomnienie dla wszystkich. Kupujemy broń, a nie zamykamy granicy. Ot, polityka!
Tomasz Połeć

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Orędzie

Taki szmonces

Viewing all 408 articles
Browse latest View live